Miasto w ogniu ma wszystko, czego potrzeba, aby stać się nie tylko sukcesem komercyjnym – czym się niechybnie stała – oraz wielkim dziełem prozatorskim. Jest hitchcockowskie „trzęsienie ziemi”, nowatorskie rozwiązania formalne, najwyższa dbałość o język narracji oraz próba analizy kondycji współczesnego społeczeństwa amerykańskiego (i kondycji ludzkiej w ogóle?). Coś jednak autorowi nie do końca się powiodło.
Lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku. Mercer Goodman przybywa do Nowego Jorku, aby objąć stanowisko nauczyciela języka angielskiego. Ma również ambicję napisania „wielkiej amerykańskiej powieści”. Jego partnerem zostaje niejaki William Hamilton-Sweeney, artysta-malarz, dziedzic fortuny jednego zamożnych rodów. Mężczyzna jednak całkowicie zerwał kontakty rodziną (choć- jak się czytelnik dowie – aktywnie poszukuje go siostra). Amerykę i świat zaczyna podbijać punk rock. Jego wielbicielami (niemalże wyznawcami) są Samantha oraz Charlie, nastolatkowie buntujący się przeciw światu, w którym przyszło im żyć. Oboje półsieroty zdane tylko na siebie muszą sami radzić sobie z rzeczywistością, którą zastali. Wszystkich połączy jedno wydarzenie – zbrodnia popełniona w sylwestrową noc, której ofiarą stała się młoda dziewczyna.
Powieść bardzo dobrze się zaczyna; niczym najbardziej mroczny, przesiąknięty duchem nihilizmu thriller. Czytelnik staje w obliczu tajemniczej zbrodni, której naturę dopiero przyjdzie mu rozszyfrować. Wydaje się, że brudny, ukazany w sposób naturalistyczny Nowy Jork pochłonie czytelników. Naturalizm zostaje, ale niestety całej reszty nie do końca udał się osiągnąć. Wydaje się, że to powieść zaczęła kierować autorem zamiast autor powieścią. Hallberg za bardzo skupił się na narracji i języku i zapomniał o fabule. Zaczął dodawać kolejne wątki i kolejnych bohaterów (swoją drogą, minie trochę czasu zanim czytelnik oswoi powieść i poukłada w głowie bohaterów), którzy tak naprawdę mało wnoszą do powieści. Wątki te – szczególnie przedstawiające środowiska artystyczne, rodzący się ruch punkowy, świat mniejszości seksualnych – są jedynie przybudówką do historii o rodzinie bankierów. Nie jest to jednak saga rodzinna, a raczej powieść obyczajowa z historią kryminalną w tle. Choć przyznać należy, że autor postarał się, aby w zasadzie każdy rozdział kończył się pełnym napięcia suspensem. Jest to coś w rodzaju minicliffhangera, jakie często stosowane są na przykład w serialach telewizyjnych.
Hellberg podzielił swoją powieść na kilka „ksiąg”, które z kolei są podzielone mniejszymi cząstkami, nazwanymi przez samego autora „Interludiami”. Powieściowym novum jest to, że autor zastosował odmienną formę graficzną dla owych interludiów. Na przykład jedno z interludiów ma formę maszynopisu z „doklejonymi” do niego fotografiami, inne wygląda jako list (w zamyśle jest to list ojca do jednego z bohaterów), jest też reprodukcja fanowskiego zinu.
A Nowy Jork? No cóż… Nowy Jork nie jest molochem, który wchłania bohaterów i trawi w swoim wnętrzu. Autor opisuje miasto z czułością i wielkim sentymentem. Wydaje się, że o ile powieść rzeczywiście jest w dużej części hymnem na cześć amerykańskiego miasta, to też pozostaje ono miniaturą świata. Miasto jest świadkiem wszystkiego tego, co składa się na życie – radości, rozpaczy, miłości i nienawiści.. Tutaj tworzy się sztukę i niszczy życia niewinnych osób.
Miasto w ogniu jest jedną z tych książek, które osiągnęły w dużej mierze sukces z uwagi na rozbudowaną kampanię marketingową. Garth Hallberg debiutował tą powieścią, a mimo tego jego agent zdołał wylicytować zaliczkę w wysokości 2 mln dolarów. Jak powszechnie wiadomo, zainwestowane pieniądze muszą się zwrócić z nawiązką, dlatego wokół powieści bardzo szybko narosła aura najbardziej oczekiwanej książki. Natomiast trudno pozbyć się wrażenia, że autor za bardzo postawił na ilość (wątków, miejsc, wydarzeń) aniżeli jakość. Wielka szkoda, że Hellberg w zakończeniu powieści postawił na tanie wzruszenia, a nie wyrazistą, zaskakującą puentę.
Garth Risk Hallberg, Miasto w ogniu, Tłumaczenie: Jędrzej Polak, Wydawnictwo: Znak literanova, Kraków 2017