Bobby Western, protagonista nowej powieści Cormaca McCarthy’ego pracuje jako nurek ratunkowy w Zatoce Meksykańskiej. Pewnego dnia zostaje wezwany na miejsce katastrofy czarterowego odrzutowca. Ostrożny wieloletnim doświadczeniem, ma niejasne przeczucia dotyczące eksplorowanego wraku. Samolot miał być zestrzelony, w jego wnętrzu wciąż znajdują się ofiary wciąż zapięte w fotelach, Bobby zauważa jednak, że brakuje czarnej skrzynki oraz torby pilota. Bohater ma wrażenie, że ktoś był na pokładzie przed nim…
Kiedy tylko mężczyzna wypływa na brzeg, popada w kłopoty. Mieszkanie Bobby’ego zostaje przetrząśnięte, jego konto bankowe zablokowane, a on sam jest przepytywany bardzo szczegółowo przez mężczyzn, którzy podają się za agentów federalnych. Western dowiaduje się od nich, że oprócz czarnej skrzynki i bagażu zaginął również ósmy pasażer samolotu. Całość jest tym bardziej niepokojąca i tajemnicza, że media całkowicie milczą o wypadku.
Proza McCarthy`ego zawsze było i nadal jest bezkompromisowa; czasami mówi się, że pisarz gra na strunach emocji, on w nie uderza, wręcz w nie wali. Ta proza taka jest – raczej uderzenie kastetem w szczękę niż piórko na wietrze. Narracja dzieli się na dwie części. Jedna pokazuje Westerna włóczącego się z kumplami po Nowym Orleanie początku lat 80. ale cofa się również o dziesięciolecia, dostarczając pewnych, dość zamglonych wrażeń o jego quasi-kazirodczej więzi z siostrą, Alicią. Która zresztą jest chora na jakąś chorobę psychiczną, ponieważ narrator pozwala czytelnikom zaznajomić się z jej halucynacjami. Ilekroć zapomina wziąć leków, jakieś przedziwne stwory materializują się u brzegu jej łóżka.
Co istotne, dowiadujemy się, że Bobby i Alicia są „dziećmi bomby”. Ich ojciec był fizykiem jądrowym, który pracował w zespole Oppenheimera i pomógł rozszczepić atom. Co – jak wszyscy wiedzą – ostatecznie doprowadziło do wyprodukowania bomby, która zniszczyła Hiroszimę i Nagasaki. Western w młodości sam studiował fizykę, jednak porzucił życie naukowca dla życia nurka. Był rozczarowany nauką, uważał, że nauka nie jest w stanie pójść dalej, że ludzie stanęli na granicy poznania, a „nie da się zilustrować nieznanego”. Ale wcale nie powstrzymuje to bohatera przed żywym dyskutowaniem o fizyce teoretycznej, kiedy przesiaduje z kumplami w barze, popijając piwo albo mocniejsze alkohole.
Czy losy Bobby`ego i jego siostry są w powieści symbolem tego, jak kończą ludzie, którzy nie znajdują prawdy w nauce – tracą cały zapał, zajmując się sprawami „szarych zjadaczy chleba” albo popadają w szaleństwo? Nie wiem, dosyć śmiała to teza i brak dowodów w tekście, że autor miał to na myśli ale coś w tym jest. Aczkolwiek muszę z całą przykrością stwierdzić, że konstrukcję bohaterów autor potraktował po macoszemu. Nawet protagonistów. Tak naprawdę niewiele o nich wiadomo i czytelnik musi się zadowolić dosyć sztamowym schematem niespełnionego mężczyzny pogrążonego w retrospekcjach i nadwrażliwej (tu: nadinteligentnej) kobiety.
Czytelnik dostaje również to, co już zna z wcześniejszych powieści, a co dla nieobytego czytelnika może stanowić pewną niedogodność w lekturze – dialogi nie są zaznaczone, są ciągłością tekstu, czasami trudno przypisać go do konkretnej postaci. Z drugiej strony jednak trudno odmówić autorowi talentu do tworzenia żywych, wziętych z życia dialogów. Muszę też przyznać, że Pasażer nie uniknął dłużyzn. Tempo jest powolne, fabuła dosyć luźna i czasami można odnieść wrażenie, że autor skacze bez ładu od wątku do wątku. Choćby wtrącenie mini-wykłądu o teorii strun sprawia wrażenie nieco „doklejonego” do fabuły. Wyobrażam sobie, że czytelnik nieobyty z twórczością McCarthy`ego może przeczytać książkę, nie do końca potrafiąc połączyć poszczególne wątki w całość. Wydaje mi się, że spór o to, czy Pasażer jest powieścią z gatunku „strumienia świadomości” nie byłby bezzasadny.
Pasażer nie jest najlepszą powieścią Cormaca McCarty`ego. Jest nawet bardzo nierówna. Jak zawsze nad powieścią unosi się gęsta atmosfera nihilizmu, autor wyciąga na wierzch cały ten brud istnienia, którego na co dzień nikt nie chce oglądać, dialogi są dobrze prowadzone, jednak czuję duży niedosyt związany przede wszystkim powierzchowną konstrukcją bohaterów oraz dosyć losowym skakaniem między wątkami. Myślę, że istnienie tej powieści nic literackiej spuściźnie McCarthy`ego nie ujmuje ale szczerze mówiąc sądzę, że gdyby autor jej nie napisał to też ta spuścizna niewiele by straciła.
One Comment on “Cormac McCarthy, Pasażer”