Mona ma dziesięć lat i mieszka w Paryżu. Pewnego dnia dochodzi do niespodziewanego wydarzenia, które odciska się piętnem na całej rodzinie. Dziewczynka traci wzrok. Choć ślepota była jedynie tymczasowa, ponieważ już po godzinie wszystko wróciło do normy, to rodzice dziewczynki wcale nie zaznali spokoju. Żaden lekarz ani badanie nie potrafiło znaleźć przyczyny ślepoty dziewczynki i zapewnić, że ociemnienie nie wróci. Henry, dziadek Mony, zabiera ją od tego momentu każdego tygodnia do muzeum, aby pokazać jej oraz wyjaśnić nowe dzieło sztuki.
Zgodnie z informacją odwydawniczą na obwolucie książki, Oczy Mony stały się międzynarodowym fenomenem, a w ponad trzydziestu krajach trwają prace nad jej tłumaczeniem. Pomysł wydaje się gwarantem sukcesu – połączenie opowieści o dziewczynce zmagającej się z chorobą, z powięścią inicjacyjną, tutaj chodzi oczywiście o inicjację w świat sztuki. Dzięki autorowi, francuskiemu historykowi sztuki Thomasowi Schlesserowi, Mona, a wraz z nią czytelnik poznają dzieła Leonarda, Vermeera, Botticellego i wielu innych najwybitniejszych artystów. Co więc mogło pójść nie tak?
Książka jest dobra tylko w połowie, w tej połowie, w której stanowi wykłady o sztuce. Wydaje mi się, że całkiem niepotrzebnie autor silił się na obudowanie swoich esejów fabułą. Jak wspomniałem, sam pomysł był dobry ale jego wykonanie już nie. Pomyślmy chwilę; mamy dziecko, które traci wzrok, zrozpaczoną matkę, ojca uciekającego w alkohol i dziadka, który stara się z jednej strony zająć myśli wnuczki, aby ta nie myślała o chorobie, a z drugiej przekazać wnuczce wiedzę o pięknie tego świata. To nie brzmi jak wyjątkowa, oryginalna opowieść. Raczej jak fabuła pełna klisz i – cytując Herberta – „tanich wzruszeń”. Niestety w warstwie fabularnej powieść nie oferuje prawie (albo całkiem) niczego nowego, niczego, co by ją odróżniało od innych, podobnych powieści.
Mało tego; widać, że autor raczej chciał pójść po najmniejszej linii oporu, wymyślając fabułę. Mona, choć ma tylko 10 lat mówi i zachowuje się jak osoba dorosła, doświadczona. Brak jej dziecięcej naiwności i ciekawości. Dziadek, choć jest tym, który został pomyślany jak ten, który ma zdobyć sympatię czytelnika jest też tym, który zachowuje się najbardziej nieodpowiedzialnie, aby nie powiedzieć głupio – zamiast do psychologa, zabiera wnuczkę do muzeum! Mona powiedziała, że ona wcale nie chce chodzić do psychologa na terapię (podejrzewano, że tymczasowa utrata wzroku mogła mieć podłoże psychologiczne), na co dziadek zaproponował, że mogą pominąć wizytę, jeżeli ta zgodzi się pójść z nim do muzeum! Tak nieodpowiedzialnego zachowania spodziewalibyśmy się po Monie, niż po dorosłej, rozważnej osobie.
Gdyby autor napisał zbiór esejów o sztuce i właśnie w tej formie je wydał, wówczas czytałoby się ją o wiele lepiej niż eseje przebrane w płaszcz powieści. Dialogi w muzeach między dziewczyną i jej dziadkiem są tak sztuczne, że aż boli. Widać, że są jedynie pretekstem, aby autor dał wykład z historii sztuki. Gdyby ta książka nie udawała czegoś, czymś nie jest, nie byłaby tak męcząca. Chcę być też dobrze zrozumiany; w tym zakresie, w jakim książka jest wykładem o historii sztuki dla licealistów książka się broni, nie jest tak, że ona nie ma żadnej wartości. Jej mankamentem jest to, że trzeba przebrnąć przez pozostałe akapity albo je pominąć, aby uniknąć wrażenia, że autor próbuje połączyć ze sobą dwa fragmenty puzzli, które są z różnych zestawów.
Gdyby ktoś mnie spytał: „dlaczego zamiast jakiejś popularnonaukowej książki o malarstwie miałbym kupić Oczy Mony?” odpowiedziałbym: „Kup popularnonaukową książkę o malarstwie.”
One Comment on “Thomas Schlesser, Oczy Mony”