Życie Beatrice zostało naznaczone przez wypadek. Mieszka ze swoją matką, niezdolna do zawiązania związku, ponieważ uważa, że jej wygląd odstrasza ludzi. Utwierdzają ją w tym dzieci z sąsiedztwa, które krzyczą za nią: „potwór” bądź „brzydal”. Słowo „potwór” zostało też wyryte nożem na drzwiach jej mieszkania. Kobieta uwodzi swojego sąsiada Victora, mieszkającego naprzeciw. Ma w tym swój cel – Victor jest płatnym zabójcą na usługach mafii. Kobieta za pomocą szantażu chce go skłonić do zamordowania mężczyzny, który spowodował wypadek, co na zawsze zmieniło jej życie. Utraciwszy urodę, a przy tym – w jej mniemaniu – szansę na szczęśliwe życie, koncentruje się tylko na jednym – zemście. O samym Victorze wiemy bardzo mało. Poznajemy go, kiedy wykonuje wyrok na ofierze, a dopiero w trakcie filmu dowiadujemy się o nim nieco więcej. Jego motywy są również powodowane zemstą, próbą przezwyciężenia wspomnień i zagłuszenia bólu.
Film Nielsa Opleva to zręczne połączenie thrillera, kryminału i romansu (z bardzo małą i subtelnie opowiedzianą częścią tego ostatniego). Nie pokazuje nam zemsty jako rozkoszy bogów. Tutaj ma ona bohaterom pomóc w oczyszczeniu. Ma być remedium na ból, żal, wyrzuty sumienia. Jest zimna i bezwzględna, ale nie wyrachowana. Wynika z poczucia konieczności, które zmusza swoje ofiary do popadnięcia w pewnego rodzaju obsesję wendety. Choć dla obojga – zarówno Victora, jak i Beatrice – śmierć winnych ich krzywdy jest jedynym i właściwym rozwiązaniem, to w jednym, ale ważnym aspekcie się różni. Dla Beatrice nie jest ważne, jak zginie sprawca jej cierpienia, a Victor ostrożnie planuje swój każdy krok. Bohater grany przez Colina Farella nie spieszy się z wykonaniem wyroku. Zbliża się do swoich ofiar, śledzi je, poznaje ich zwyczaje, aby w decydującym momencie móc spojrzeć im prosto w twarz. Nie jest to jednak wyrazem jego okrucieństwa. Myślę, że spoglądając w twarz ludzi winnych jego krzywdy, chce ujrzeć w ich obliczu choć cień skruchy. Tak jakby sama ich śmierć nie niosła za sobą ulgi.
W filmie przeważa minimalizm. Minimalizm w formie i treści. Minimalizm w konstrukcji bohaterów przejawia się w tym, że ich dążenia są proste i jednoznaczne, co nie znaczy, że uproszczone. W prostocie nie ma nic złego, no może, gdy przechodzi w prostactwo, a tak nie jest w tym przypadku. Chodzi raczej o to, że bohaterowie postawili przed sobą jeden cel w życiu i do niego dążą, dają mu się opanować. Uczucie, które się powoli między nimi rodzi, nie jest też na tyle silne, aby dawało choć trochę ulgi albo nadziei. A jednak coś się dzieje. Może nie w drobnych i nieśmiałych gestach, ale w spojrzeniach, które wymieniają.
Colin Farell i Noomi Rapace zagrali swoje role przyzwoicie. Farell może kojarzy się z nieco innymi typami bohaterów, ale jako skrzywdzony mściciel, który szuka ukojenia, jest przekonujący. Noomi Rapace nawet z oszpeconą twarzą jest piękna, a jej postać budzi sympatię, choć lepsze czasy ma już chyba za sobą. Ich bohaterowie są tajemniczy; choć może się zdawać, że rozumiemy ich motywację, to jednak pozostaje trochę niepewności, która każe wgłębić się jeszcze bardziej w historię przedstawioną na ekranie. Przeszłość ani konieczność zemsty wszak nie tłumaczy wszystkiego.
Czas zemsty jest ciekawym filmem, który angażuje widza na niespełna dwie godziny pełne wrażeń. Trzyma w niepewności i wciąga, posługując się umiejętnie skonstruowanym minimalizmem, o którym wspominałem, połączonym z subtelnym dozowaniem emocji od bólu przez złość aż po nadzieję. Trafiłem na ten film zupełnie przez przypadek i jestem zdziwiony, że jest tak mało znany w Polsce. Z czystym sumieniem mogę polecić go każdemu.
Tekst pierwotnie ukazał się w portalu NoirCafe.pl
Czas zemsty Colin Farrell Victor Noomi Rapace Beatrice Dominic Cooper Darcy Terrence Howard Alphonse Hoyt