Jesteśmy świadkami porywającego debiutu. Bo właśnie tak trzeba nazwać Atlas: Doppelganger autorstwa Dominiki Słowik. Książka jest o tyle ciekawa i zajmująca, że sami do końca nie wiemy, które wydarzenia w niej opisane są prawdą, a które jedynie fantazją narratora. Czytanie tej książki jest zupełnie jak słuchanie opowieści dziadka, który z jednej strony chce zadziwić słuchające wnuki a z drugiej sam już nie wie, która z jego historii wydarzyła się naprawdę. I tak właśnie powstaje na wpół oniryczna gawęda, w którą wierzyć chcemy choć mamy świadomość, że nie można dawać wszystkiemu wiary.
Akcja przenosi czytelnika na Śląsk, w czasy transformacji ustrojowej, kiedy szare blokowiska wydają się jeszcze bardziej szare, codzienna praca jeszcze bardziej ciężka, a zmieniający się ustrój polityczny przynosi więcej pytań niż odpowiedzi. Nie o tym jednakże będzie to historia. Jest to jedynie tło dla właściwej fabuły. Narratorem jest kilku-, a może kilkunastoletnia (jak sądzę) dziewczynka, która próbuje odnaleźć się w tej zdegradowanej rzeczywistości. Odnotowuje symptomy upadku społeczeństwa, jednakże nie ma na to szerszej perspektywy. Dla niej jest to świat, jaki ona zna. Jej mikrokosmos, mała ojczyzna. Świat wyjaśnia jej dziadek, który przeszukuje zasoby pamięci, aby przywoływać najciekawsze historie z przeszłości, dykteryjki, przypowieści. I to właśnie dziadek jest swego rodzaju soczewką, która skupia światło na najbardziej trywialnych, ale najistotniejszych przejawach istnienia. Jednakże wraz z kolejnymi historiami zaczynamy coraz bardziej traktować je z właściwą rezerwą. Każda kolejna wydaje się coraz bardziej fantastyczna, przekoloryzowana i każda jest zabawniejsza od poprzedniej. Tym bardziej, że wyobraźnia dziadka nie zna granic. Szara i nieciekawa rzeczywistość Śląska nabiera kolorów. Przeobraża się w magiczną krainę, w której można odnaleźć źródło i sens istnienia.
W końcu Atlas: Doppelganger jest głosem mojego pokolenia, które przyszło na świat na przełomie transformacyjnym. Jestem za młody (co nie znaczy, że jestem jeszcze młodzieniaszkiem), aby pamiętać komunizm (tak – w Polsce był komunizm, a nie socjalizm. Na socjalizm nas po prostu nie było stać) i jednocześnie już za stary (chociaż wolałbym określenie: zbyt doświadczony), aby traktować lata dziewięćdziesiąte jako krainę szczęśliwości. Dopiero w perspektywie lat zaczynamy zauważać wszystkie absurdy tej dekady; przaśność i kiczowatość tzw. „Zachodu” w postaci podróbek i pstrokacizny na bazarach, kolorowych gazet, głupoty telewizji. Aczkolwiek dzieciństwo zawsze jest postrzegane przez dorosłych jako „sielskie, anielskie”. Tak jest też tutaj, choć z wielkim przymrużeniem oka, gdyż bazarowa tandeta nie jest w stanie zakryć przed wzrokiem dzieci odrapanych z tynku bloków i stałem niepewności dorosłych o przyszłość.
Atlas: Doppelganger jest powieścią o tyle ciekawą, że skupia w sobie tradycję i nowoczesność. Czerpie pełnymi garściami z tradycji gawędy, dodaje szczyptę baśni, ma luźną, anegdotyczną konstrukcję. Każda historia opowiadana przez dziadka jest odrębnym bytem, oddzielną całostką, ale też jakoś wpisuje się w szerszą perspektywę całości. Ze względów kompozycyjnych może przywodzić na myśl (na zasadzie dosyć odległych jednak skojarzeń) Rękopis znaleziony w Saragossie. Czy jest to odczarowanie mitu czy też rodzaj anty-mitu sielskiego dzieciństwa? Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Z całą pewnością jest to obiecujący debiut autorki o doskonałym wyczuciu materii języka.
Dominika Słowik, Atlas: Doppelganger, Wydawnictwo Znak, Kraków 2015.
Tekst pierwotnie ukazał się w portalu Booklips.pl