Głosy powstawały przez ponad trzydzieści lat. Bohdan Urbankowski pierwsze utwory, które trafiły do zbioru napisał w 1968 roku, pierwsza ich publikacja miała miejsce już rok później w almanachu Łódzka Wiosna Poetów 1969. W 1972 ukazał się tomik Głosy, będący pierwszą próbą zgromadzenia w jednym wolumenie wszystkich powstałych utworów. jego wydanie nie oznaczało jednak końca pracy; kolejne utwory wciąż powstawały. W 1991 ukazał się dramat napisany na kanwie tych utworów, Chłopiec, który odchodzi. Rok później pojawia się w księgarniach kolejne, rozszerzone wydanie Głosów, które zdobywa nagrodę im. Czechowicza. Kolejne wydanie tomu ukazało się w 2005 roku i liczyło 2005 stron, w 2018 roku PIW wydaje kolejną edycję zbioru, który właśnie trzymam w ręku.
No właśnie: „zbiór” , „utwory”… Trudno jest sklasyfikować ten zbiór do jakiegoś konkretnego gatunku literackiego. Prostą odpowiedzią byłaby, że jest to zbiór wierszy. I w dużym stopniu ta odpowiedź jest prawidłowa ale też nieprecyzyjna. W Głosach znajdziemy nie tylko utwory liryczne, awangardowe w formie ale też całą gamę innych form literackich oraz okołoliterackich. W tomie znalazło się miejsce dla form takich jak: list, notatka, wpis do dziennika ale też formy nieliterackie, „użytkowe”: dokument przewozowy, rachunek, nagrobny napis, donos. A jednak one wszystkie funkcjonują obok siebie na równych prawach i oddziałują na czytelnika z równą mocą.
Jak się okazuje, tradycyjne formy poetyckie są bezsilne wobec rzeczywistości obozu. Głosy byłyby zatem próbą odpowiedzi na konieczność środkami, które muszą wystarczyć wobec bezradności względem rzeczywistości; to polifoniczny, zbliżony maksymalnie do epiki poemat filozoficzny (metafizyczny?), w którym kolejne cząstki to wypowiedzi kolejnych osób. Poemat stanowi swego rodzaju mozaikę, w której możemy przyglądać się każdemu elementowi z osobna i każdy z nich stanowi zamkniętą w sobie całość. Czasami nie każdy z nich wydaje się tak samo istotny, tak samo doskonały – a nawet czasami zbędny – jednak po zmianie perspektywy, po wycofaniu się nieco i nieco szerszym spojrzeniu, okazuje się, że poszczególne elementy tworzą jeden wielki, porażający, przerażający i nie mniej poruszający widok.
Sam Urbankowski wspominał przy okazji jednego z wywiadów, że pomysł na cykl wierszy oraz pierwsze utwory zaczęły powstawać podczas fermentu wystąpień studenckich przeciw władzy w 1968 roku, kiedy jemu podobni szli z tomikami wierszy przez ulice miast a na przeciw nich postawiono milicję z pałkami w dłoniach. Poeta wyjechał wtedy do NRD, do Weimar-Buchenwald, gdzie udał się do obozu, w którym niegdyś był więziony jego ojciec. Matka Urbankowskiego nie wierzyła w śmierć swojego małżonka i poszukiwała nadziei, śladów, wspomnień. Stałymi gośćmi w jego domu były osoby, które przetrwały obozy i opowiadali swoje historie. Te opowieści właśnie podczas pobytu młodego mężczyzny w Buchenwaldzie wróciły z pełną siłą.
Głosy, które przemawiają z kart zbioru to głosy więźniów obozu KL Buchenwald. W książce występują postacie prawdziwe, które zginęły w obozach, jak i te, które przeżyły. Mniej lub bardziej znane. Występują też postacie nieznane z nazwiska oraz fikcyjne. Niektóre nieznane w ogóle, po których pamięć pozostała jedynie w tej książce. Są są w niej relacje o degeneracji, rozpaczy, zwątpieniu, a nade wszystko o rozterkach i zwątpieniu. Zwątpienie we wszystko, co dotychczas miało jakąkolwiek wartość. Nawet za bramą piekła było miejsce na miłość, braterstwo i bohaterstwo. Były to iskry człowieczeństwa, które rozjaśniały ciemność idealną choć na chwilę, aby zaraz później zostać przez nią wchłonięte. Jednakże te krótkie chwile, gesty, czyny przypominały, że istnieje też coś innego, większego niż tylko ślepy instynkt przetrwania. Choć nad obozem cały czas ciążyła okrutna myśl: „Uwierz świat za kratami nie istnieje/ Uwierz bo tylko tak/ będziesz mógł tam powrócić”. Aby przetrwać należało przyjąć do wiadomości, że jest to jedyna istniejąca rzeczywistość, świat odwróconego dekalogu i człowiek albo się dostosowuje albo umiera. Bóg, jeżeli w ogóle się pojawia to jedynie w perspektywie jego nieobecności. I nawet nie jest istotne, czy on nie istnieje, czy istnieje ale odwrócił swój wzrok. Wielu się modli, równie wielu aby zwiększyć swoją szanse na przetrwanie porzuciło wiarę w ponadnaturalną interwencję. Są zdani na siebie i ślepy los.
Opowieść o Buchenwaldzie powstawała przez ponad pół wieku, a wydaje się, że w istocie jest to opowieść o życiu, istnieniu w cieniu nieistnienia. O egzystencji nad którą unosi się widmo pustki. W cieniu granicznego okrucieństwa i bezprecedensowej przemocy mogło powstać takie dzieło, jakie powstało – głos wyrażający to, co niewyrażalne. Skazany na niedopowiedzenia, szukanie odpowiednich słów, znaczeń (nowych znaczeń). Stąd też jak sądzę prostota zastosowanych środków wyrazu. Fraza jest bardzo różewiczowska – dosłowna, mało zmetaforyzowana, brak w zasadzie środków artystycznych, zdania są proste, myśli nieskomplikowane. Taki stan rzeczy z jednej strony wynika z konieczności unikania wszelkich dwuznaczności, aby w słowa ofiar nie wkradło się najmniejsze niedopowiedzenie czy zaciemnione znaczenie; a z drugiej chyba jest wyrazem bezsilności literatury/sztuki wobec Zagłady. Tradycyjna poetyka nie zna form, które byłyby odpowiednie do opisywania rzeczywistości, która stała się udziałem tych ludzi.
Głosy należy traktować przede wszystkim jako świadectwo, próbę określenia słowami tego, co niewyrażalne w żadnym języku świata, korzystając z różnorodnych form literackich i quasi literackich. Z form, które tradycyjnie literaturą nie były, a tutaj zaczęły spełniać jej rolę. Dlaczego wobec tego w ogóle powstał ten zbiór? I szerzej, odnosząc się do myśli Adorno: dlaczego istnieje poezja po Oświęcimiu? Odpowiedź jest prosta: bo inaczej się nie dało. Ofiary Buchenwaldu nie pozwoliły na zapomnienie, trzeba było o nich pisać, oddać im głos. Trzeba było wyrwać pamięć o nich nicości i dostrzec, jak mógł przetrwać człowiek w nieludzkim świecie. Nie tylko fizycznie ale też duchowo. Dlatego też poezja jest nie tylko możliwa ale konieczna.
Bohdan Urbankowski, Głosy, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2018.