Autorem i narratorem książki jest Leon Leyson. Urodził się w Narewce, wsi w północno-wschodniej Polsce. Jego dzieciństwo upływało na nauce, pomocy rodzicom w gospodarstwie oraz psotach. Choć nie był to czas sielski, to jednak wspomina go z niemałym rozrzewnieniem i tęsknotą. Był świadkiem przypadków wyzwisk i otwartej wrogości chrześcijańskich sąsiadów wobec Żydów, ale sam mówi, że Narewka z lat trzydziestych była idyllicznym miejscem do spędzenia dzieciństwa.
W połowie lat trzydziestych do Narewki zaczęły napływać informacje o prześladowaniu Żydów w Niemczech. Ich kulminacją byłą tzw. kryształowa noc, kiedy palono synagogi i zwoje Tory, niszczono żydowską własność, Żydów bito bez przyczyny, a prawie stu z nich zostało zamordowanych. Nic jednak nie zapowiadało ogromu tragedii i bestialstwa, które dopiero miało nadejść. Początek wojny zastał Leysona w rodzinnej miejscowości. Piętnastego września skończył dziesięć lat, ale nie obchodził urodzin – zawieruszyły się wśród wojennej zawieruchy. Młodziutki Lejb (tak miał na imię, zanim je zmienił po przyjeździe do USA) nie potrafił zrozumieć tego, co się wokół niego działo. Potrafił jedynie obserwować i opisywać fakty, bez ich interpretacji. Był za młody, aby zracjonalizować sobie choć w najmniejszym stopniu to, czego był świadkiem i czego doświadczył. Na ulicach Krakowa, w którym się znalazł, panował terror. Niemcy robili, co im się podobało; zdarzali się też Polacy, którzy brali z nich przykład. Najbardziej jednak zapamiętał scenę, kiedy nazistowscy żołnierze wywlekli jego ojca z domu gdzieś w ciemną noc. Później było już tylko gorzej…
Lejb w najbardziej mrocznym okresie swojego życia spotkał pewnego mężczyznę. Oskar Schindler – bo o nim mowa – ryzykując życie, nie zawahał się użyć przekupstwa, manipulacji i oszustwa, aby przekonać hitlerowców, że Żydzi, którzy pracują u niego w fabryce, są niezbędni dla wojennego wysiłku. Dzięki temu ocalił tysiące istnień.
„O Oskarze Schindlerze różnie mówiono: nazywano go draniem, kobieciarzem, pijakiem, wojennym kombinatorem. Gdy Schindler dał ojcu pracę, nie znałem żadnego z tych określeń, a nawet gdybym znał, to miałbym je w nosie. Kraków był wtedy pełen Niemców, którzy chcieli zbić interes na wojnie. Dla mnie liczyło się tylko to, ze Schindler zatrudnił ojca”[1].
Schindler po zajęciu Polski przez Niemców przejął fabrykę po żydowskim przedsiębiorcy i zaczął w niej wytwarzać emaliowane garnki i kubki na potrzeby niemieckiej armii. Dzięki temu, że zatrudniał polskich robotników za grosze i żydowskich za darmo, potrafił też nieźle na tym zarobić. Jego postawa z pewnością nie jest jednoznaczna ani łatwa do oceny – bo czy rzeczywiście przejmował się losem swoich robotników, czy też bał się, że zabraknie mu rąk do pracy i straci źródło pieniędzy? Leyson nie rozstrzyga z początku tej wątpliwości, a nawet nie podejmuje tej kwestii. Dla niego najważniejsze było, że on i jego rodzice mieli pracę i dzięki Bescheinigung (karta pracy) mogli uniknąć wywózki. Życie w getcie było codziennym, niekończącym się horrorem. Nie pozostawiało zbyt wiele nadziei na lepsze jutro, pozbawiało siły i woli walki, jedynie resztki instynktu przetrwania trzymały ocalałych przy życiu:
„Przegrany, z poczuciem całkowitego opuszczenia, wróciłem do swojego baraku. Leżąc już na pryczy, słyszałem, jak mężczyźni aktualizują wynik tego dnia: Żydzi – dwadzieścia, naziści – zero. Zauważyłem parę wszy na moim swetrze, ale nie chciało mi się na nie polować. Było mi wszystko jedno. Gdy wreszcie zasnąłem, wszy mogły bez przeszkód spacerować po moim ubraniu i włosach”[2].
Mimo tak trudnej sytuacji Żydzi podjęli walkę w obronie ludzkiej godności, która była subtelną formą oporu wobec nazistów. Rabini prowadzili nabożeństwa, pielęgniarki ratowały chorych i rannych, aktorzy grali w zaimprowizowanych teatrach, muzycy występowali w barakach. Piękno i kultura mogły, a nawet musiały trwać w getcie.
Leon Leyson opisuje to, czego zaznał w czasie wojny i niedługo po jej zakończeniu, z pewną rezerwą, oszczędza czytelnikom szoku. Jego narracja nie jest tak beznamiętna jak choćby w opowiadaniach Tadeusza Borowskiego. Borowski miał świadomość całego zła, które widział i doświadczył, ale nie zdecydował się go oceniać. Dla niego najważniejszy był szczegół, który miał piorunować czytelnika nawet kosztem zarzucenia mu nihilizmu. Nie szczegół w znaczeniu opisów fizjologicznych, ale szczegół w sensie znaczenia poszczególnych wydarzeń bądź scen. Leyson wspomina dosyć wyrywkowo – jedynie to, czego doświadczył on i jego rodzina. Jego cierpienie ma wymiar jednostkowy i tak powinna być odbierana ta poruszająca książka – jako świadectwo jednego z setek tysięcy, których spotkał podobny los.
Leon Leyson, Chłopiec z listy Schindlera, przełożył Jarosław Skowroński, Prószyński i S-ka, Warszawa 2014.
Tekst pierwotnie ukazał się w portalu NoirCafe.pl
[1] Leon Leyson, Chłopiec z listy Schindlera, przełożył Jarosław Skowroński, Prószyński i S-ka, Warszawa 2014, s. 76.
[2] Tamże, s. 133.