Naga broń 4

Trylogię Nagiej broni oglądałem dziesiątki razy i jestem jej wielkim fanem. Zdradzę, że od długiego już czasu, co roku w wakacje poświęcam jeden weekend, aby raz jeszcze obejrzeć całą serię. Razem z serialem Police squad, który stanowił kanwę dla pełnometrażowych przygód porucznika Franka Drebina. Kiedy dowiedziałem się, że w planach jest czwarta część kultowej już produkcji byłem pewny obaw, ponieważ ideałów się nie rusza, aby ich nie zniszczyć. Tym bardziej, że trailer nie do końca napawał optymizmem. Jak się okazało, moje obawy były bezpodstawne.

Serial Naga broń to królowa kina komediowego, bawiąca rzesze ludzi już od ponad czterdziestu lat. Chyba mogę powiedzieć, że jest to już klasyka i jeden z najlepszych przedstawicieli popularnych w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych komedii, podgatunku, który mógłbym określić jako „tak głupiutkie, że aż śmieszne”. Kto nie oglądał Czy leci z nami pilot?, Hot shots albo Ści(ą)gany? Nie będę się rozpisywał, aby opisać ten rodzaj humoru, ponieważ jestem pewny, że wszyscy (albo co najmniej zdecydowana większość) co najmniej raz każdy z tych filmów widzieli i nie ma potrzeby tłumaczyć, co oczywiste. Zasadnicze pytanie jest zatem jedno – czy czwarta część nakręcona po bardzo długim czasie, już po śmierci Lesliego Nielsena dorównuje poziomem poprzednikom?

Pomysł na film był raczej prosty – w Oddziale Specjalnym policji pracują synowie bohaterów oryginalnej trylogii. Neeson to Frank Drebin Jr., jest też syn kapitana Hockena jak również funkcjonariusza Nordberga. Oś fabuły jest dosyć schematyczna, stanowi wariant tego, co znamy z kina sensacyjnego oraz poprzednich części Nagiej broni – jest czarny charakter, który planuje coś niezwykle złowieszczego, przestępstwo na wielką skalę; jest policjant, który będzie chciał go powstrzymać oraz piękna kobieta, która pojawia się u jego boku. Ale umówmy się – fabuła tutaj stanowi tylko pretekst, nie musi być zbyt skomplikowana, jest tylko wstępem, pretekstem do uruchomienia karuzeli gagów, skeczów i dowcipów.

Nie będę trzymał nikogo w niepewności – tak, czwarta część Nagiej broni jest pełnoprawną następczynią trylogii. Bawi od samego początku, już od sceny początkowej. W zasadzie nie czeka, aby wprowadzić widza w klimat albo przygotować go na to, co ma nadejść. Od razu wrzuca w wir absurdalnego humoru, gry słów, slapsticku i ciągłego puszczania oka do publiczności. Jest też znany z poprzednich części ten sam rodzaj ufności w to, że widz będzie w stanie na te 80 minut zawiesić racjonalne rozumowanie, a po prostu chłonąć te wszystkie czasami absurdalne, oderwanie od rzeczywistości, a czasami przeciwnie – zbyt dosłowne traktujące rzeczywistość gagi. Dowcip jest najzabawniejszy, kiedy zaskakuje, kiedy pointa jest nieprzewidywalna, kiedy chwyta odbiorcę z całkiem innej strony, niż to było spodziewane. A jest tego bardzo dużo, bo humor słowny i sytuacyjny ale też absurd nie pojawiają się kolejno, te różne typy dowcipu przenikają się, pojawiają w tym samym momencie i zaskakują niejednokrotnie sposobem ich połączenia. Natomiast nawet mimo tego nagromadzenia, tok narracji się nie załamuje, ciąg fabularny się nie rozpada. Nie ma tu niczego na siłę, o wiele bardziej widać tu zabawę konwencjami i różnych elementów w jedną całość. Jedyny mankament jest taki, że scenarzyści czasami odgrzewają dowcipy obecne w poprzednich częściach, miałem wrażenie, że czasami gagi były zbyt oczywiste, bo stanowiły zwykłą kalkę już znanych. Czy jest takich scen dużo? Trochę ich jest ale nie wydaje mi się, aby było ich za dużo. O czym muszę wspomnieć to fakt, że ma znaczenie jaką wersję filmu oglądamy. Film widziałem w oryginalnej wersji językowej. I polecam każdemu zrobić tak samo – złe tłumaczenie, albo nawet nie tyle złe, co niedoskonałe z powodu nieprzetłumaczalności niektórych żartów słownych może wiele popsuć w odbiorze filmu. Pamiętam, że trylogię oglądałem w różnych tłumaczeniach, z różnymi lektorami ale niektóre żarty dostrzegłem dopiero wtedy kiedy obejrzałem serię w języku oryginalnym. I uważam, że to powinien być pierwszy wybór widzów – najlepiej wersja oryginalna albo oryginalna z napisami.

Zastanawiam się też, na ile wybór Liama Neesona był sam w sobie pewnym rodzajem żartu: Leslie Nielsen – Liam Neeson… Imię i nazwisko Irlandczyka wydaje się być jakim nawiązaniem do poprzednika, inicjały mają takie same, brzmienie ich nazwisk jest bardzo podobne. Wydaje się, że może to być jakiś kalambur, puszczenie oka w stronę widza, pierwszy żart filmu, zanim ten w ogóle powstał. Zastanawiam się, na ile to był klucz doboru kandydata na główną rolę. Na pewno w dużym stopniu zdecydowała o tym tradycja – Abrahams i Zuckerowie, czyli twórcy trylogii z założenia przyjęli, że nie chcą autora komediowego ale dramatycznego do swojego filmu. Nielsen do czasu Nagiej broni nie był znany jako aktor komediowy. Podobnie Neeson – on raczej jest znany (szczególnie ostatnio) z filmów sensacyjnych jako odtwórca ról starzejących się twardzieli. Tutaj zdecydowanie daje radę. Jego Frank junior jest jednak trochę inny niż Frank senior Nielsena. Frank Senior był zabawny w swojej nieświadomości tego, co się dzieje wokół niego, mógł uratować świat i tego nie wiedzieć. Frank junior widzi co się dzieje ale nie zawsze to rozumie. Nielsen dużo pracował twarzą i mimiką, jego niezapomniane miny były znakiem rozpoznawczym Drebina seniora, podczas gdy Frank junior ma twarz niemal bez mimiki, jak maskę. Wydaje się, że to może też być dowcip z samego siebie i ze swojego wizerunku ekranowego twardziela, która przypadła Neesonowi w ostatnich latach. W niezbyt udanych filmach należy dodać.

Neesonowi partneruje Pamela Anderson jako Beth Davenport, pisarka, której brat ginie w wypadku samochodowym w tajemniczych okolicznościach. Między obojgiem czuć wspaniałą ekranową chemię, doskonale ze sobą współpracują. Co ciekawe, Pamela Anderson miała dostać rolę Tanii Peters w filmie Naga broń 33 1/3, która ostatecznie przypadła Annie Nicole Smith.

Mimo tego, że niektóre gry słowne są zrozumiałe tylko w języku oryginału i mimo miejscowego odgrzewania starych dowcipów, Paramount dostarczył nam film, który choć nie prześcignął oryginału, to jest dobrym jego następcą, komedią zabawną, jakiej dawno nie było, w duchu produkcji przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Mimo początkowych obaw, że będzie to tylko odcinanie kuponów, mogę z pełną satysfakcją napisać, że bawiłem się przednio i od przyszłego roku w jeden z wakacyjnych weekendów będę oglądał nie trzy ale cztery części Nagiej broni. Muszę zaznaczyć jednak , że piszę z perspektywy fana serii oryginalnej i wiem, że jeżeli kogoś nie bawi tego rodzaju humor i tego rodzaju filmy, to tutaj też wrażenia raczej będą takie same. jest to gatunek bardzo specyficzny i zdaję sobie sprawę z tego, że będą osoby, które po prostu go nie lubią. Produkcja Akivy Schaffera jest komedią, jakiej od dawna nie było. Jak to pięknie powiedział pojawiający się we wszystkich czterech częściach (jedno z wielu cameos) „Weird Al” Yankovic – „daring to be stupid”. Taki jest ten film – odważny w byciu niemądrym.

Rafał Siemko
Autor jaki jest, każdy widzi. Absolwent filologii polskiej, na co dzień pracuje w branży ubezpieczeniowej. Wielbiciel Metalliki, poezji Herberta, Miłosza i Szymborskiej oraz prozy Camusa i Vargasa-Llosy.
Skąd nazwa bloga? Rano czytam, później idę do pracy; po pracy gram na gitarze albo w piłkę nożną. A czas na pisanie znajduję jedynie w nocy. Aktualnie mieszkam w Monachium.
Rafał Siemko on Blogger

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *