James Dyer przychodzi na świat w małej angielskiej wiosce, w końcu XVIII wieku. Jest dzieckiem niezwykłym i budzącym trwogę w najbliższych – aż do dziesiątego roku życia ani razu nie zapłakał, a nawet nie wypowiedział ani jednego słowa. W milczeniu, niezdolny do odczuwania bólu – zarówno fizycznego jak i emocjonalnego – obserwuje świat.
Po tym, kiedy dorośli odkrywali jego tajemnicę, staje się środkiem do zarabiania pieniędzy – pokazywany przez jarmarcznego szalbierza jako „dowód” na działanie magicznego leku na wszelkie dolegliwości (w istocie mieszanka ziół i oliwy), a następnie zostaje „uwolniony” (a w rzeczy samej: porwany) przez bogatego opiekuna dzieci tak samo niezwykłych jak on sam, zafascynowanego tajemnicami natury, pana Canninga. James w końcu zostaje sławnym chirurgiem, znanym i poważanym w całym Królestwie. Pewnego dnia staje w szranki z innymi najwybitniejszymi lekarzami Anglii w wyścigu do Rosji, którego nagrodą jest możliwość zaszczepienia przeciw ospie samej carycy Katarzyny.
Nowa książka Andrew Millera jest bardzo niezwykła. Narracja jest doskonała, sięga do tradycji narracji powieści oświecenia. A co najistotniejsze – główny bohater jest jedyny w swoim rodzaju. Inny. Jakby nie z tego świata. Nie potrafi odczuwać bólu fizycznego ani emocjonalnego, ale nie zna tym samym przyjemności i radości. Czasami mu zazdrościmy, ale przez większość czasu współczujemy. Być może to właśnie sprawia, że książka jest tak bardzo intrygująca i wciągająca. Nie zawsze wszystko jest jasne i zrozumiałe, ale nie sposób oderwać się od lektury.
Powieść stanowi kontemplację ludzkiego bólu i roli cierpienia w życiu. Jamesa Dyera moglibyśmy nazwać wybrykiem natury – nie jest zdolny do odczuwania jakiegokolwiek bólu, a tym samym do przeżywania normalnych ludzkich emocji, takich jak empatia, strach, miłości. Ale to chyba właśnie dzięki temu przerażającemu darowi mógł być tak doskonałym chirurgiem. Nie znał wątpliwości, strachu, nie potrafił obdarzyć empatią pacjentów. W pewnym momencie jeden z bohaterów książki nazywa go maszyną, automatem do krojenia ludzi. Coś w tym jest. W swoim krótkim życiu Dyer napotyka wiele osób, zarówno dobrych jak też złych, które próbują wykorzystać go do własnych celów. James nie jest egoistą, nie jest też socjopatą. Wymyka się definicjom. Jest tak samo pociągający co odpychający. Nie da się go kochać, a nienawidzić nie ma sensu. Nie widzi najmniejszej potrzeby uznania ani akceptacji ze strony innych ludzi. Co ciekawe akceptuje w takim samym stopniu swoje różne role życiowe – dziwoląga z cyrku, przedmiotu badań, autorytetu medycznego.
Książka jest ekscytująca aż do momentu, w którym z jakiegoś niezwykłego, nie do końca wyjaśnionego powodu Dyer zmienia swoje postrzeganie świata. Staje się to, kiedy w drodze do Petersburga spotyka Mary (pogańską szamankę). Niestety, ale jest to moment, w którym książka schodzi na tory sentymentalizmu i ckliwości. Taka naga przemiana jest cokolwiek dziwna i – według mnie – nie została należycie uzasadniona. Fabuła od tego momentu spowalnia, lubi zataczać koła. Znika gdzieś ta tajemnica, która była fundamentem powieści.
Przemyślny ból jest powieścią nieszablonową, unikalną, bo jej główny koncept jest tyleż zadziwiający co przerażający. Niektórym może przypominać Pachnidło Suskinda ze względu na swego rodzaju dziwaczność wyzierającą z historii głównego bohatera. Szkoda tylko, że autor zdecydował się zniszczyć (czy może osłabić) efekt niezwykłości tak nagle i niespodziewanie zmieniając to, co było tak pociągające w bohaterze.
Andrew Miller, Przemyślny ból, tłumaczenie: Michał Kłobukowski, Wydawnictwo Znak, Kraków 2015.
Tekst pierwotnie ukazał się w portalu Booklips.pl