Bohaterami debiutanckiej powieści Cormaca McCarthy’ego są: John Wesley Rattner, młody chłopak zarabiający na życie polowaniem na piżmaki, przemytnik whisky Marion Sylder oraz stary samotnik Ather Ownby. Całą trójkę łączą nie tylko czas i miejsce akcji, lecz także mroczna tajemnica. Ather Ownby to właśnie tytułowy strażnik sadu. Sprawuje pieczę zarówno nad martwym sadem brzoskwiń i jabłoni, jak i nad zwłokami rozkładającymi się powoli w metalowej cysternie.
Akcja kieruje nas do Tennessee pierwszej dekady dwudziestego wieku. Był to schyłek epoki, w której stosunki między ludźmi regulowały biologia i natura albo też instynkt. Najsilniejsza była wola przetrwania w świecie, w którym człowiek nie jest panem stworzenia, ale jedynie składową natury rządzącej instynktami ludzkimi. Właśnie połączenie natury i fatum krzyżuje ścieżki ludzkie, robi z nich zajadłych oponentów, sojuszników, tworzy kozły ofiarne czy też nieszczęśników. Jest to świat nędzy i biedy. Świat nie tyle nawet ludzi prostych, ile prostaków, posługujących się prymitywnym językiem i martwiących się jedynie o kilka dolarów na alkohol. Obserwowanie młodego Rattnera, który nie ma żadnych szans na dobre życie, jak jego wzorem staje się podejrzany przemytnik whisky, potrafi wprawić w przygnębienie. Świat naszkicowany w Strażniku sadu jest brutalny i nie ma w nim miejsca na dorastanie. Z dzieciństwa wchodzi się od razu w dorosłość, a codzienność może się zmienić jedynie na gorsze.
Autor wykreował trzech bohaterów, w których w jakiś sposób możemy spostrzec odzwierciedlenie trzech kolejnych etapów życia ludzkiego – narodziny, dojrzałość oraz śmierć. Strażnik sadu to miniatura-przypowieść o życiu, o krzyżowaniu się losów ludzkich, o zbrodni i jej konsekwencjach. Jest to też (albo przede wszystkim) powieść obyczajowa o zbrodni, która przechodzi z pokolenia na pokolenie i niszczy tych, którzy zostali zarażeni jej bakcylem. Bardzo przypomina to Drugie oblicze – film Cianfrance`a z Ryanem Goslingiem oraz Bradleyem Cooperem, który miałem przyjemność recenzować.
Książka mimo wszystko nie zachwyca. Jest męcząca, brak jest tego czegoś, co decydowało w kolejnych utworach McCarthy`ego o ich niesamowitości. Narracja jest prowadzona w stylu przypominającym ten z kolejnych powieści – surowy, mroczny, ale też plastyczny i sugestywny, szczególnie przy opisach przyrody. Dzikiej i nieujarzmionej natury, której człowiek jest częścią, a przeciw prawom której występuje. Brak jest jednak polotu, będącego znakiem rozpoznawczym pisarza. Nadmiar opisów w Strażniku męczy. W następnych książkach również będą one występowały, ale jako element bardziej wyważony w strategii literackiej i przede wszystkim będzie ich mniej. Styl Strażnika sadu jest dosyć ciężki i nieco męczący swoją topornością. Dopiero zapowiada to, co będzie znakiem rozpoznawczym pisarza. Lekturę tej książki można potraktować jako ciekawostkę bądź uzupełnienie dla fanów twórczości McCarthy`ego, ale lepiej nie zaczynać od niej przygody z książkami Amerykanina. Jest po prostu męcząca.
Tekst pierwotnie ukazał się w portalu NoirCafe.pl
Cormac McCarthy, Strażnik sadu, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010.