Luca D`Andrea korzysta z utartych już schematów literatury kryminalnej. Mamy bohatera, którego prześladuje przeszłość i ogromne poczucie winy. Bohatera, który ląduje w sam środek tego, przed czym uciekał. Nierozwiązaną od lat zagadkę z przeszłości, która będzie kosztowała go relację z rodziną a także trochę teatralności w środkach wyrazu. Niby ta wtórność powinno to zniechęcać czytelników, ale w przypadku powieści Włocha tak się nie dzieje – być może jednak lubimy to, co znamy.
Jeffrey Salinger, dokumentalista rodem ze Stanów Zjednoczonych przyjeżdża wraz z rodziną do małej miejscowości nieopodal Bolzano. W Dolomitach szuka inspiracji do swojego nowego filmu, który przedłuży jego karierę po zakończonym wielkim sukcesem dokumencie o Road Crew – ekipie techników towarzyszącej zespołom muzycznym na trasie koncertowej. Teraz wpadł na pomysł udokumentowania pracy ratowników górskich. Podczas jednej z akcji dochodzi do tragicznego wypadku, z którego jedynie Salinger wychodzi z życiem. Cierpiący na bezsenność i Syndrom stresu pourazowego, nazwany przez sąsiadów mordercą (otoczenie wini właśnie jego za śmierć drużyny ratowników), na prośbę żony wycofuje się z działania i robi rok przerwy, aby odpocząć i zająć się rodziną. Oczywiście spokój nie trwa długo, ponieważ bohater natrafia na sprawę niewyjaśnionego zabójstwa, które przed laty wstrząsnęło miejscową społecznością. Podczas wielkiej nawałnicy trójka przyjaciół padła ofiarą straszliwej zbrodni w leżącym nieopodal wąwozie Blatterbach.
Salinger podejmuje własne śledztwo. Niechybnie spotyka się ze zmową milczenia miejscowych, a nawet otwartą wrogością. Im dalej posuwa się w poszukiwaniach, tym mniej wie. Zbrodnia, o której czyta i rozmawia z napotkanymi osobami coraz bardziej jawi się jako nie czyn ludzi, ale jakichś potworów, zamieszkujących góry. Same Dolomity jawią się jako żywa istota, nastawiona wrogo do ludzi mieszkających z dolinie. Góry są niedostępne, nie dają się ujarzmić i pozostają bezlitosne dla każdego, kto próbuje wejść w ich rzeczywistość.
D`Andrea doskonale kreuje klaustrofobiczną i duszną atmosferę miasteczka leżącego u stóp Dolomitów. Społeczności oddzielonej od świata, tworzącej własny mikrokosmos. Czytelnik wczuwa się szybko w ten górski mistycyzm, który mówi, że Góry są istotą żywą, odrębną, chroniącą swoją autonomiczność. Nienawidzącą ludzi(?). W takiej konstrukcji można odnaleźć echa prozy Lovecrafta, dosyć odległe co prawda, ale jednak wyraźne. Chwilami nawet wydaje się, że góry ożyją i przetransformują się w coś na kształt Cthulhu, w jego górskiej odmianie.
Jednakże ta mitologiczna atmosfera nie jest też najważniejsza. Równie istotna jest nastrój grozy i tajemnicy, pieczołowicie budowany przez autora. D`Andrea trzyma czytelników w szachu, nie ujawniając zbyt dużo i zaskakując niespodziewanymi zwrotami akcji, do samego końca utrzymując napięcie. Dokładnie tak, jak w pełnokrwistym thrillerze być powinno. Istota zła mimo kilku nieco zbyt melodramatycznych epizodów zasługuje na takie właśnie miano.
Luca D`Andrea, Istota zła, przełożył Stanisław Kasprzysiak, Wydawnictwo WAB, Warszawa 2016.