Szczepan Twardoch jest jednam z najbardziej chyba znanych i cenionych autorów literatury polskiej. Co do tego nie ma żadnej wątpliwości. Niedawno wielkim sukcesem komercyjnym okazał się Król, a Wydawnictwo Literackie na fali sukcesu tej powieści postanowiło pójść za ciosem i teraz czytelnik otrzymuje do ręki zbiór opowiadań pisarza.
Literackie pierwociny i przymiarki jakie są, chyba każdy wie. Stanowią z jednej strony ciekawy materiał badawczy, swego rodzaju wiwisekcję ich drogi pisarskiej, same w sobie stanowią fascynującą historię metaliteracką. Z drugiej strony jednak – szczególnie w przypadku uznanych i już w pełni ukształtowanych literacko autorów – mogą stanowić źródło wielkiego rozczarowania. Jak jest w przypadku Ballady o pewnej panience? Właśnie tak, jak napisałem w poprzednim zdaniu – i dobrze i źle.
Narracja w opowiadaniach Szczepana Twardocha jest surowa i niepozbawiona form brutalizacji. Odwiedzamy z narratorem ciemne zaułki i uliczki, w których rządzi ślepa przemoc, półświatek, prostytutki. Nie rzadziej autor zabiera czytelników w mroczny świat kalekich ludzkich dusz. Tytułowa Ballada… jest świetnym opowiadaniem w stylistyce trochę gangsterskiej, a trochę obyczajowej, uzupełnioną o dużą dawkę typowego dla utworów pisarza nihilizmu. Stanowi ono jakiś wariant opowieści o femme fatale, która jednak kończy się inaczej, niż to przewiduje konwencja. Ciekawym opowiadaniem jest również Masara (chyba najlepsze w zbiorze) o pewnej dziewczynie, która z uwagi na swoją tuszę jest gnębiona w szkole przez rówieśników. Te dwa opowiadania są chyba najbliższe tego, co znamy dzisiaj jako prozę Szczepana Twardocha – proza realistyczna, gęsta, dojrzała językowo. Dużo w niej pierwotnej, „męskiej” agresji oraz cielesności (niekoniecznie powiązanych z seksualnością). Tytułowe opowiadanie może przywoływać na myśl atmosferą Króla. Poziom utworów zgromadzonych w tomie jest jednak nierówny. Po drugiej stronie znajduje się takie opowiadanie jak Dwie przemiany Włodzimierza Kurczyka – czysty absurd w sosie z surrealizmu. Musiałem się zmuszać, aby doczytać je do końca. Podobnym kuriozum było króciutkie W piwnicy – coś na kształt opowiadania grozy Stephena Kinga (bazującego na niedopowiedzeniach, tajemnicy i tej, nieuchwytnej części rzeczywistości, którą trudno nazwać i wyjaśnić).
Opowiadania nie łączą się ze sobą, trudno jest znaleźć jakąś wspólną część. Nie występuje w żadnym miejscu połączenie między wydarzeniami czy też bohaterami ukazanymi w poszczególnych utworach. I w zasadzie nie powinno to dziwić, ponieważ książka stanowi zbiór utworów, które powstawały w różnym czasie; nie były one raczej tworzone z myślą o umieszczeniu ich w jednym wolumenie. Choć jeśli miałbym głęboko się nad tym zastanowić i spróbować znaleźć wspólny motyw, to być może byłby to motyw życia jako walki z przeciwnościami (Sępa Szarzyńskiego „bojowanie/ Byt jako podniebny”, który to motyw poeta zaczerpnął z Księgi Hioba oczywiście. Z tą różnica, że do walki ze światem i samym sobą bohaterom Twardocha nie jest potrzebny szatan. Życie samo w sobie i ludzie są wystarczająco podli). I w tym przede wszystkim opowiadania łączą się z twórczością autora Morfiny. Jego bohaterowie nieustannie buntują się, walczą ze światem oraz własną osobą. Pozostają zagubieni w nieprzyjaznym świecie.
To, co na pewno wychodzi Twardochowi od zawsze – jak się wydaje po lekturze omawianego zbioru opowiadań i powieści – to konstrukcja postaci. Jakkolwiek fabuła nie zawsze jest silną stroną poszczególnych opowiadań, to zawsze czytelnika fascynują bohaterowie, których pisarz kreuje nadzwyczaj zręcznie. Doskonale potrafi nadawać swoim postaciom rysy żywych osób; tak samo realnych jak piszący oraz czytający te słowa. Zazwyczaj robi to poprzez najpierw wskazanie jakiejś charakterystycznej cechy a następnie nabudowanie wokół niej całej opowieści, pogłębiając tym samym rys psychologiczny postaci. Dzięki takiemu zabiegowi bohater staje się realistyczny, niemal namacalny.
Ballada o pewnej panience przede wszystkim będzie ciekawa jako materiał badawczy dla fanów prozy Szczepana Twardocha. Paradoksalnie dla tych samych osób będzie też źródłem większego bądź mniejszego zawodu, ponieważ – nie ma się co oszukiwać – opowiadania nie stanowią szczytu możliwości pisarza. Trudno się zadowolić czymś zaledwie dobrym bądź tym bardziej poprawnym, skoro autor przyzwyczaił nas do utworów doskonałych; tym niemniej można odnaleźć w opowiadaniach tropy tego, czym dzisiaj Twardoch zachwyca swoich czytelników.
Szczepan Twardoch, Ballada o pewnej panience, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017