Zdzisław Najmrodzki, vel Najmro, vel Szaszłyk był jednym z najbardziej znanych przestępców epoki schyłku PRL. Nie zasłynął brutalnością, nie był królem podziemia, nie był też bossem mafii. Zasłynął tym, że kradł towary z Pewexów i sprzedawał je a bezcen na bazarach. A schwytany przez policję zawsze znajdował sposób, aby uciec. Ucieczki często były pokazowe, a zawsze niezwykle zuchwałe. Uciekał policji i organom ścigania aż 29 razy.
Najmrodzkiego widzimy po raz pierwszy w filmie w jednym z warszawskich ekskluzywnych klubów, w którym korzysta z uroków swojej „sławy”. Międzywojenny ideał wino, kobiety i śpiew realizuje po swojemu (i peerelowsku), czyli: gorzała, kobiety i disco. Najmro jest tutaj królem, jest w centrum uwagi, bawi się, a wszyscy bawią się z nim i być może za jego pieniądze. Ciekawy efekt osiągnął reżyser poprzez wykorzystanie slow-mo i nieco wyraźniejsze nasycenie ekranu barwami, szczególnie tymi jaskrawymi. Taki trochę peerelowski Gatsby, jednak zamiast A little party never killed nobody rytm wybija Nic nie może wiecznie trwać Anny Jantar.
Bo pewne elementy z poprzedniej, słusznie minionej epoki są bardzo dobrze naznaczone. Ścieżka dźwiękowa to są oczywiście utwory z lat `80, są fragmenty czołówki „Dziennika telewizyjnego”, milicyjne UAZy, bloki z wielkiej płyty, towary przemycane z Zachodu no i w końcu odgrywające tutaj dużą rolę Pewexy. Muszę przyznać, że dbałość o umieszczanie detali i smaczków z epoki jest tutaj widoczna i doskonale rysuje tło schyłkowego peerelu. Choć nie jestem na tyle zaawansowany wiekiem, aby pamiętać początek lat `80, to ścieżka dźwiękowa pobudziła we mnie sentymentale nuty.
Bohatera poznajemy zatem w okolicznościach, po których można mieć wrażenie, że jest on królem życia, powszechnie lubianym i szanowanym(?), przynajmniej we własnym środowisku. Następnie poznajemy sposób, w jaki zarabia on na siebie i swoją paczkę – obrabiają oni Pewexy „na plakat”, to znaczy włamują się do sklepu i osoba, która pozostaje na czatach zakleja otwór w szybie plakatem kinowym. Dzięki temu z zewnątrz nie widać ani otworu ani tego, co się dzieje w środku. Pewexy to były sklepy z towarami importowanymi, okradanie ich było trochę jak okradanie nikogo, ponieważ w mentalności ludzi w PRL państwowe znaczyło „niczyje”, a Najdrowski upłynniał deficytowe towary na bazarach, niejako oddając trochę luksusu ludziom. Być może dlatego był on tak lubiany wśród ludzi. Ponadto oszukanie i ucieczka milicji była oszukaniem systemu państwowego, który te służby sobą reprezentowały. Ucieczka była zatem symbolicznie wyzwaniem rzuconym systemowi. Najdrowski poznaje w końcu piękną młodą kobietę, w której się zakochuje, chce nawet się dla niej zmienić i zaprzestać procederu, jednak w tym samym czasie do Warszawy oddelegowany zostaje milicjant śledczy z prowincji, który szybko wpada na jego trop. Konfrontacja wydaje się nieunikniona…
A zatem reżyser pozwala nam najpierw polubić bohatera, aby następnie zagęścić nieco nad nim atmosferę i poczuć czyhające nad nim niebezpieczeństwo. No właśnie, film buduje swoją narrację w taki sposób, aby poczuć sympatię do głównego bohatera i utożsamić się z nim, trochę usypiając czujność. Bo przecież bohater jest zwykłym przestępcą, złodziejem, który grał na nosie przez lata milicji i organom państwowym. Oczywiście, były to organy państwowe PRL ale czy to coś zmienia? Czy rzeczywiście tak łatwo nam myśleć, że towary ukradzione z Pewexów były państwowe, więc niczyje? A co z polonezami, które jego szajka kradła prywatnym właścicielom? Czy jakąś przesadą nie są też te sceny, w których bohater jest ukazywany jako swego rodzaju superbohater? Bo będą sceny, w których zobaczymy slow-mo i ujęcia podobne do tych, które widzimy w filmach superbohaterskich… Jest to dosyć wątpliwe rozwiązanie.
Ale nie jest to jedyny mankament produkcji. O ile od początku wszystko dobrze funkcjonuje; narracja budowana jest szybko, świat przedstawiony doskonale oddaje peerelowską rzeczywistość, mamy ciekawych, niejednoznacznych bohaterów i wyrazistego, zuchwałego i nietuzinkowego głównego bohatera, to mniej-więcej po godzinie coś się psuje. Zupełnie, jakby scenarzysta i reżyser w jednej osobie doszedł do wniosku, że już wystarczająco dużo powiedział i pokazał i trzeba kończyć film. Przez to ostanie 15-20 minut wygląda jakby „doklejone” do całości, brakowało płynności. Ponadto w mojej opinii zupełnie niepotrzebnie wprowadzone wątki fikcyjne związane z porachunkami mafijnymi, jakby reżyser nie wiedział, co chce zrobić ostatecznie z bohaterem i co zrobić. A może szukał na siłę czarnego charakteru, którym Najmro ma się skonfrontować. Biorąc pod uwagę fakt, że życiorys pierwowzoru protagonisty był wystarczająco barwny i ciekawy, a przynajmniej na tyle, aby nie trzeba było sięgać po tak tanie sztuczki, uznaję to za pomysł chybiony. Użyję tu frazesu, że życie pisze najciekawsze scenariusze.
Najmro mimo wszystko uznaję za udany film – tylko dla dorosłych, co należy doda – z wartką akcją, świetnym oddaniem realiów epoki, które są nie tylko tłem dla akcji ale częścią całości. Świetna gra aktorska i barwne postacie są wielkim atutem tej produkcji. Cały efekt psują tylko ostatnie minuty, które sprawiają wrażenie na nieco oderwane od całości.