Mizantrop to osoba stroniąca od ludzi, czująca niechęć a nawet odrazę do rodzaju ludzkiego. Dramat o takim tytule powstał podobno pod wpływem doświadczeń Moliera, który był świadkiem ciągłych starań dworzan o zyskanie przychylności króla i stałego miejsca w jego orszaku. Jako osoba wywodząca się z gminu, w sferach wyższych Paryża był traktowany jak człowiek gorszej kategorii, niemal z innego świata. Dlatego też będzie to komedia słodko-gorzka, bez szczęśliwego (a przynajmniej naiwnego) zakończenia, za to z finałem, który nakazuje się zastanowić kto był istotnie pozytywnym bohaterem sztuki.
Spektakl jest nierówny. Może powinienem napisać – dramat, bo pisząc „spektakl” sugeruję, że aktorzy bądź też reżyser się nie sprawdzili. Aktorzy jak najbardziej dali wspaniały popis swojego kunsztu (może poza małym wyjątkiem), to raczej konstrukcja dramatu wpływa na to, że przez pierwszych około 40 minut akcja toczy się w powolnym tempie i nie angażuje odbiorcy. Ten przydługi wstęp część ma na celu wprowadzenie bohaterów – Alcesta, który brzydzi się fałszem i dwulicowością ludzi żyjących w wyższych sferach społecznych. Sam mówi jedynie prawdę, przez co jak łatwo się domyśleć nie ma zbyt wielu przyjaciół. Celimena – kokietka, którą niezwykle bawiły wszystkie oznaki uwielbienia i niemal ślepej czci, które otrzymywała od swoich niezliczonych adoratorów. Dawała im nadzieję, sprawiała pozory zainteresowania i odwzajemnienia uczuć, ale tak naprawdę jedynie się nimi bawiła. Alcest stoi przed ciężkim wyborem, rozdarty w głębi, ponieważ choć widzi fałsz Celimeny i nim pogardza, to darzy ją wielkim, niezrozumiałym nawet dla siebie uczuciem. Nużący jest sposób, w jaki Molier budował konflikt wewnętrzny Alcesta oraz konflikt jego i Celimeny – po prostu autor się powtarza, mówi to samo na kilka sposobów. Ale na szczęście akcja szybko nabiera tempa.
Choć jest to komedia, to nie ma happy-endu. Katharsis nie przychodzi. Nic dziwnego. Znając twórczość i życie Moliera wiemy, że on sam chciał od zawsze tworzyć tragedie, tworzyć i odgrywać tragiczne role, stąd w jego sztukach komizm jest przeplatany z tragedią. Komedie nie kończą się szczęśliwie, ale dzięki temu są bliższe doświadczenia – tak sądzę. Komizm jest jednak obecny i wyraźny w konstrukcji postaci – szczególnie męskich. W kreacji jednego z drugoplanowych bohaterów – jednego z absztyfikantów Celimeny, markiza Akasta widać do komedii Szekspira. Szczególnie kiedy wychwala swoje atuty i zalety można odnaleźć wyraźne nawiązanie, a przynajmniej luźną inspirację postacią Benedicka z Wiele hałasu o nic (pamiętna scena w sadzie). Mizantrop jest komedią charakterów i można się pośmiać, ale ostatecznie tragizm postaci jest wyraźniejszy niż ich komizm. Alcest jest szlachetny, ale w swojej konsekwencji posuwa się wręcz do karykaturalnych rozmiarów, które można nazwać nawet fanatyzmem. Ideały przysłoniły mu zdrowy rozsądek, sprawiając, że wydawał się wręcz oderwany od rzeczywistości.
W adaptacji sztuki Moliera są mankamenty – zbyt rozwlekłe wprowadzenie tła utworu, genezy konfliktu (ale to „wina” autora) oraz niestety – muszę uczciwie to przyznać – Agata Wątróbska, która odgrywała rolę Celimeny nieco niewyraźnie mówiła. Nie wiem, czy to jednorazowa gorsza dyspozycja aktorki, ale myślę, że nie przystoi, aby odtwórczyni głównej roli kazała zastanawiać się widzom, co przed chwilą powiedziała.
Ostatecznie uwspółcześniona wersja dramatu nie odstrasza, wręcz przeciwnie – bardzo ciekawa scenografia, z rzucającymi się w oczy projekcjami tła, doskonale tworzące nastrój, rekwizyty (w tym motorowery) tworzą znany nam świat, ten, w którym żyjemy i znamy z autopsji. I o to chyba chodziło – aby uchwycić uniwersalność dramatu, z jego typami postaci, problematyką.