Jak pisać o wielkim – zarówno objętościowo jak i wartościowo – dziele, jakim jest poezja Czesława Miłosza ? Trud sprawia już samo trzymanie tomiszcza Wierszy wszystkich w rękach i przewracanie stron, a cóż dopiero recenzować poezję mistrza. Tekst, który czytacie nie będzie recenzją w tradycyjnym znaczeniu tego słowa, będzie raczej subiektywnym przeglądem poetyckiej spuścizny noblisty i zbiorem mniej lub bardziej układających się w całość uwag i dywagacji.
Książka stanowi zbiór wszystkich wierszy, jakie wyszły spod ręki poety. Dzieło jest bardzo imponujące i jeszcze przed przystąpieniem do lektury można mieć pewne obawy. Czy zdołam w pełni odczytać dzieło? Czy nie umknie mi coś istotnego gdzieś między wierszami? Na co zwrócić uwagę, jaką strategię czytania obrać, aby w pełni czerpać z dzieła, które zostało nam przekazane? Z jednej strony rozchylając okładkę obiecuję sobie, że będę powoli i z opanowaniem chłonął w pełnym skupieniu każdy utwór, ale gdzieś wewnątrz czuję nieodpartą chęć przejścia do kolejnego wiersza, zanim doczytam do końca ten, przy którym jestem aktualnie – bo przecież tyle kolejnych już czeka i na pewno można w nich znaleźć coś specjalnego. Z drugiej strony, co chwilę zatrzymuję się na jakimś zdaniu, aby móc w spokoju i skupieniu zastanowić się nad sensem słów i czerpać magię z nich promieniującą. Nie tylko szukam sensu słów, ale też – a może przede wszystkim – SENSU. I wiem, że nawet jeśli go nie znajdę to może chociaż trochę się do niego przybliżę. W niniejszym eseju będę starał się wskazać kilka kluczy, a raczej wytrychów do bramy wspaniałego świata poezji Miłosza; swego rodzaju tylne wejście, bez konieczności ukończenia kursu poetyki i historii literatury. Podpowiem kilka słów–haseł, terminów, które w większym lub mniejszym stopniu stanowią kościec dzieła poetyckiego noblisty. Nie uzurpuję sobie oczywiście prawa do jedynej właściwej interpretacji tego dzieła. Moim zdaniem poezja żyje, kiedy może być wciąż od nowa odkrywana i interpretowana. Zapraszam.
Dzieło Miłosza jest wyjątkowe, można bez obawy powiedzieć, że jest to dzieło kompletne, doskonałe. Poeta był mistrzem słowa, rytmu i obrazu, potrafił ożywić magię, która tkwi w słowach. Z drugiej strony był też mistrzem-mentorem. Widział wszystkie przejawy rzeczywistości – zarówno piękno świata i jego niezwykłość, jak i zło w jego najbardziej odrażających aspektach. O ile na początku swej drogi twórczej poeta zbratał się z katastrofistami i przyjął tę poetykę obfitującą w ciemne barwy, wizje świata pełnego lęku i wszechobecnej nienawiści, o tyle potrafił też dojrzeć w ciemności promyki nadziei. Zauważmy, że w dwudziestoleciu międzywojennym tworzył liryki pełne niepokoju, z poetyką mroczną, nasyconą ciemnymi barwami. Był to przejaw faktu, że poeta przeczuwał, czy też nawet widział oczyma wyobraźni katastrofę, która zbliżała się dużymi krokami. Niby-wieszcz przewidywał nieuchronny koniec świata, w sensie końca epoki, w której żyje. W debiutanckim tomiku Poemat o czasie zastygłym pojawiają się pierwsze symptomy nadchodzącego końca. W wierszu Dysk poeta pisze o tym, że za kilka lat „gaz zielone pola poplami” oraz „spłoną miasta od Renu do Wołgi”, w utworze Pora wspominając wojnę polsko-bolszewicką, wyraża pełen zaniepokojenia swoje przekonanie, że wkrótce historia się powtórzy. W Domu młodzieńców natomiast mówi wprost o końcu świata – przeminięciu Nieba i Ziemi. W kolejnym zbiorze zatytułowanym Trzy zimy powtarza te obawy (w tym właśnie tomie znajduje się słynny wiersz mitologizujący zagładę Roki). Wydany w 1945 roku Ocalenie jest tomem, w którym dominuje wizja świata, w którym katastrofa nastąpiła a Armagedon ma miejsce właśnie w tej chwili, na oczach poety. Ucieczka, Spotkanie czy Miasto – te wiersze pokazują świat w gruzach, zaraz po kataklizmie, który spowodowały siły historii spuszczonej z łańcucha. Pokazują też jak słaby i kruchy jest człowiek wobec tych sił. Ocalenie to chyba jeden z najważniejszych, jeśli nie najważniejszy wolumin w dorobku noblisty. To w nim w pełni objawił się kunszt poety i jego wrażliwość na zło ale też kierunek przyszłej twórczości. Poniżej przywołam dwa utwory z tego właśnie tomu, aby pokazać charakterystyczne cechy twórczości tego wyjątkowego człowieka.
Miłosza najlepiej odbierać, gdy można zamknąć oczy i wsłuchiwać się w słowa płynące z utworów. Poeta ten był bezpośrednim spadkobiercą poetyki Mickiewicza – jego wiersze powinno się odbierać zmysłem wzroku, są pełne plastycznych obrazów, żywych epitetów, opisów, które powinny być odbierane wzrokiem, niemal jak film, albo malarstwo, dlatego tak istotnym jest, aby mieć wyobraźnię. Dzięki wyobraźni możemy zobaczyć oczami poety i uczestniczyć w jego dziele, będąc niemal z nim zespolonym, wejść w wiersz i odbierać go od środka, czuć samym sobą. Weźmy na przykład utwór Campo di Fiori wspominający stracenie Giordana Bruno. Zaczyna się słowami:
W Rzymie na Campo di Fiori
Kosze oliwek i cytryn,
Bruk opryskany winem
I odłamkami kwiatów.
Różowe owoce morza
Sypią na stoły przekupnie,
Naręcza ciemnych winogron
Padają na puch brzoskwini.
Tu na tym właśnie placu
Spalono Giordana Bruna,
Kat płomień stosu zażegnął
W kole ciekawej gawiedzi.
A ledwo płomień przygasnął,
Znów pełne były tawerny,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli przekupnie na głowach.
W wersach tych możemy znaleźć to, o czym pisałem: obrazowanie bardzo plastyczne, niemal jak opis obrazu, pełny opisów barw, które sprawiają, że pierwszą strofę zwłaszcza, odbieramy zmysłem wzroku. Druga strofa natomiast dzięki zastosowanemu kontrastowi zwraca uwagę na to, jak bardzo śmierć człowieka jest obojętna dla innych. Jeszcze nawet ogień ze stosu nie zagasł, a plac znów był pełny przekupni i handel toczył się jak przed kilkoma minutami. Z drugiej strony zauważmy też, że egzekucja odbyła się na placu handlowym. Następuje tu przeplątanie handlu i śmierci. Śmierć zostaje strywializowana, zrównana z handlem, stała się częścią rozrywki dla gawiedzi. Dalej dochodzimy do wersów:
Wspomniałem Campo di Fiori
W Warszawie przy karuzeli,
W pogodny wieczór wiosenny,
Przy dźwiękach skocznej muzyki.
Salwy za murem getta
Głuszyła skoczna melodia
I wzlatywały pary
Wysoko w pogodne niebo.
Czasem wiatr z domów płonących
Przynosił czarne latawce,
Łapali skrawki w powietrzu
Jadący na karuzeli.
Rozwiewał suknie dziewczynom
Ten wiatr od domów płonących,
śmiały się tłumy wesołe
W czas pięknej warszawskiej niedzieli.
Teraz spróbujmy sobie wyobrazić tę scenę, można nawet zamknąć oczy i słuchać, jak ktoś recytuje te wersy, aby łatwiej było z nich czerpać. Wyobraźmy sobie te kobiety, ich pełne beztroski twarze, zwieńczone pełnym uniesienia uśmiechem, powiewające z lekkim furkotem suknie… Ale coś jest nie tak, jakiś niepokój wkrada się niepostrzeżenie w tę sielankę. Dziewczęta zaczynają łapać maleńkie płatki popiołu w swoje drobne rączki, bardzo je to cieszy, wygląda trochę jak śnieg padający w środku lata. Ale my wiemy, skąd ten popiół się wziął i dlatego budzi się w nas niepokój i być może zaczyna wzbierać złości. To płonie getto za murem. Ludzie w spazmach przeraźliwego krzyku płoną żywcem, dzieci są odrywane od matek, domy są obalane w gruzy. Jeszcze raz przenieśmy się na drugą stronę i wyobraźmy sobie przedstawioną sytuację jako zdjęcie, albo pocztówkę. Młode, uśmiechnięte dziewczęta, w kolorowych sukienkach pofałdowanych na wietrze, zachwycone łapią płatki czarnego jak smoła popiołu. Traktują to jako pyszną zabawę. Co czujemy widząc to przed oczyma? I jak to wpływa na odbiór utworu? Czy nie budzi to w nas oburzenia, gniewu, żalu? Czytając jedynie tekst, a nie „widząc” go, moglibyśmy przegapić ten potężny ładunek emocji, który wprawia w drganie każdy nerw naszego ciała.
Morał ktoś może wyczyta,
że lud warszawski czy rzymski
Handluje, bawi się, kocha
Mijając męczeńskie stosy.
Inny ktoś morał wyczyta
O rzeczy ludzkich mijaniu,
O zapomnieniu, co rośnie,
Nim jeszcze płomień przygasnął.
Ja jednak wtedy myślałem
O samotności ginących.
O tym, że kiedy Giordano
Wstępował na rusztowanie,
Nie znalazł w ludzkim języku
Ani jednego wyrazu,
Aby nim ludzkość pożegnać,
Tę ludzkość, która zostaje.
Z jednej strony poeta dopuszcza wiele możliwych interpretacji wydarzeń, zwraca uwagę, że jeden epizod z przeszłości może mieć wiele znaczeń i mnóstwo aspektów. Z drugiej strony wskazuje, co dla niego było najważniejsze – samotność umierającego i bezsilność wobec obojętności ludzkiej. Jednak widzimy też, że historia się powtarza – tak, jak Giordiano Bruno ginął na stosie (niewinnie, należy dodać), tak samo w opuszczeniu ginęli Żydzi w getcie. Samotni, opuszczeni, bez możliwości nawet wypowiedzenia skargi. To, co dla zamkniętych za murami było śmiercią, dla bawiących się za murami warszawiaków było zabawą. Tak, jak w przypadku Bruna nie było wspólnego języka, w którym można by się porozumieć.
Już biegli wychylać wino,
Sprzedawać białe rozgwiazdy,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli w wesołym gwarze.
I był już od nich odległy,
Jakby minęły wieki,
A oni chwilę czekali
Na jego odlot w pożarze.
I ci ginący, samotni,
Już zapomniani od świata,
Język nasz stał się im obcy
Jak język dawnej planety.
Aż wszystko będzie legendą
I wtedy po wielu latach
Na nowym Campo di Fiori
Bunt wznieci słowo poety.
Czesław Miłosz zawsze wierzył w wybawiającą moc poezji. W Przedmowie do tomu Ocalenie pisze: „Czym jest poezja, która nie ocala/ Narodów ani ludzi?/ Wspólnictwem urzędowych kłamstw,/ Piosenką pijaków, którym ktoś za chwilę poderżnie gardła,/ Czytanką z panieńskiego pokoju.” Motyw ten jest wyraźny w całej twórczości, cały czas wraca. Co ważniejsze, tej idei poświęcone są ważniejsze i programowe utwory, jak na przykład wspomniane już Campo di Fiori, ale też: W Warszawie („Zostawcie/ Poetom chwilę radości/ Bo zginie wasz świat”), Do Tadeusza Różewicza. Poety („Szczęśliwy naród, który ma poetę/ I w trudach swoich nie kroczy w milczeniu”), Który skrzywdziłeś („Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta”). Poemat programowy, Traktat moralny zaczyna się słowami: „Gdzież jest poeto ocalenie?” Miłosz wierzył w wybawiającą rolę poezji i całe życie jak i swą twórczość poświęcił temu właśnie zadaniu, jakie postawiła przed nim muza, wewnętrzna konieczność, Opatrzność – jakkolwiek byśmy tego nie nazwali. Sam Miłosz w wierszu Poeta określa to uczucie jako „węgiel gorący” tkwiący w piersi. Ocalenie może przyjść z różnych stron. Zauważmy, że w wierszu już przywołanym, Campo di Fiori, poeta zwraca uwagę na zło poprzez wskazanie jego przejawów, pokazuje, że nie tylko winni złu są ci, którzy je czynią, ale też jakąś część odpowiedzialności ponoszą ci, którzy widzą zło, a nie reagują. Można też odnaleźć wiele pięknych i mądrych utworów, w których poeta rekonstruuje powstawanie zła w ludziach oraz które wskazują, do czego ono prowadzi. W takich wierszach metafory z reguły nie spełniają roli niedopowiedzenia albo nawiązania mającego na celu pozostawić pewną swobodę interpretacyjną. Jeśli metafory występują, to jedynie w celu wzmocnienia efektu, bo poeta jednak woli mowę wprost. Miłosz wierzy w Ocalenie nie tylko za pomocą obnażania strategii i natury zła. Dużą część wierszy moralistycznych zajmują te, w których poeta opisuje dobro, które może zbawić. Sporo kontrowersji w czasie wojny wzbudził cykl zatytułowany Świat. Poema naiwne. Są to bardzo piękne, harmonijne i mądre liryki utrzymane w konwencji dialogów bądź monologów ojca ze swymi dziećmi. Ze względu na tę konwencję utwory mogą zostać odebrane jako nieco infantylne, ale według mnie intencją poety było wskazanie tego, że nawet w czasie wojny można postarać się o odrobinę piękna i miłości, które mogą ocalić. Jak pisał Zbigniew Herbert w wierszu Do Ryszarda Krynickiego list: „Zbyt szybko uwierzyliśmy, że piękno nie ocala”. Myślę, że Miłosz nigdy w to nie uwierzył i cały czas chciał napominać swych czytelników. Warto wspomnieć, że centralną część cyklu stanowi tryptyk: Wiara, Nadzieja oraz Miłość – trzy wiersze stanowiące rdzeń ideowy cyklu.
Czy tańczyliście kiedyś walca? Albo może wiecie, jaka jest jego zasada zarówno kompozycyjna jak i tańczenia? Walc ma melodię w metrum 3/4, co oznacza mówiąc prościej, ze ucząc się go tańczyć nucilibyście sobie pod nosem do trzech: RAZ dwa trzy, RAZ dwa trzy RAZ dwa trzy. Pierwszy krok jest prowadzący, a dwa kolejne jakby dostawiane. Tak tez jest w melodii – pierwszy akord silniejszy, dwa kolejne słabsze. A teraz przejdźmy do meritum. W wierszu zaznaczyłem podkreśleniem i pogrubieniem akcenty występujące w utworze. Niżej wyjaśnię, w jakim celu.
Walc
Już lustra dźwięk walca powoli obraca
I świecznik kołując odpływa w głąb sal.
I patrz: sto świeczników we mgłach się zatacza,
Sto luster odbija snujący się bal.
I pyły różowe, jak płatki jabłoni,
I skry, słoneczniki chwiejących się trąb.
Rozpięte szeroko jak krzyże w agonii
Szkło ramion, czerń ramion, biel ramion i rąk.
I krążą w zmrużone swe oczy wpatrzeni,
A jedwab szeleści o nagość, ach cyt…
I pióra, i perły w huczącej przestrzeni,
I szepty, wołanie i zawrót, i rytm.
Rok dziewięćset dziesięć. Już biją zegary,
Lat cicho w klepsydrach przesącza się piach.
Aż przyjdzie czas gniewu, dopełnią się miary
I krzakiem ognistym śmierć stanie we drzwiach.
A gdzieś tam daleko poeta się rodzi.
Nie dla nich, nie dla nich napisze ich pieśń.
Do chat drogą mleczną noc letnia podchodzi
I psami w olszynach zanosi się wieś.
Choć nie ma go jeszcze i gdzieś kiedyś będzie,
Ty, piękna, nie wiedząc kołyszesz się z nim.
I będziesz tak tańczyć na zawsze w legendzie,
W ból wojen wplatana, w trzask bitew i dym.
To on wynurzony z odmętu historii,
Tak szepce ci w ucho i mówi: no patrz.
A czoło ma w smutku, w dalekich lat glorii
I nie wiesz, czy śpiewa tak walc, czy twój płacz.
Stań tutaj przy oknie i uchyl zasłony,
W olśnieniu, widzeniu, na obcy spójrz świat.
Walc pełza tu liśćmi złotymi stłumiony
I w szyby zamiecią zimowy dmie wiatr.
Lodowe pole w brzasku żółtej zorzy
W nagle rozdartej nocy się otworzy,
Tłumy biegnące wśród śmiertelnej wrzawy,
Której nie słyszysz, odgadujesz z ust.
Do granic nieba sięgające pole
Wre morderstwami, krew śniegi rumieni,
Na ciała skrzepłe w spokoju kamieni
Dymiące słońce rzuca ranny kurz.
Jest rzeka na wpół lodami przykryta
I niewolnicze na brzegach pochody,
Nad siną chmurę, ponad czarne wody
W czerwonym słońcu, błysk bata.
Tam, w tym pochodzie, w milczącym szeregu,
Patrz, to twój syn. Policzek przecięty
Krwawi, on idzie, małpio uśmiechnięty,
Krzyczy! W niewolnictwie szczęśliwy.
Rozumiesz. Jest taka cierpienia granica,
Za którą się uśmiech pogodny zaczyna,
I mija tak człowiek, i już zapomina,
O co miał walczyć i po co.
Jest takie olśnienie w bydlęcym spokoju,
Gdy patrzy na chmury i gwiazdy, i zorze,
Choć inni umarli, on umrzeć nie może
I wtedy powoli umiera.
Zapomnij. Nic nie ma prócz jasnej tej sali
I walca, i kwiatów, i świateł, i ech.
Świeczników sto w lustrach kołysząc się pali,
I oczy, i usta, i wrzawa, i śmiech.
Naprawdę po ciebie nie sięga dłoń żadna,
Przed lustrem na palcach unosząc się stań.
Na dworze jutrzenka i gwiazda poranna,
I dzwonią wesoło dzwoneczki u sań.
Popatrzcie, jak doskonałe połączenie treści i formy występuje w wierszu. Na sali balowej eleganccy panowie i piękne panie tańczą walca. Widzimy wirujące suknie, białe ramiona, A z rytmem walca prowadzi tańczących poeta, konstruując za pomocą rymów, rytmów, akcentów, strofy w rytmie właśnie walca. Zaręczam, że gdybyśmy włączyli płytę z walcem wiedeńskim, moglibyśmy w jego rytm czytać wiersz. Tak właśnie, korzystając z genialnego wręcz warsztatu i kunsztu poetyckiego, Miłosz pozwala nam w rytm walca sunąć kolejnymi sylabotonicznymi zwrotkami. Aż coś się nagle psuje. Idealną poetykę utworu zastępuje luźna konstrukcja składniowa. Jaki w tym był cel? Taka nagła zmiana ma uzasadnienie w treści wiersza; wraz ze zmianą metrum wiersza przenosimy się poza salę balową. A raczej przenosimy się poza salę balową i dlatego zmienia się konstrukcja wiersza. Kontrast strukturalny wiersza idzie w parze z kontrastem wizji przedstawionej w treści. W drugiej części wiersza, kiedy zmienia się układ toniczny następuje także duża zmiana w nastroju. Co ciekawe, o ile we wcześniejszych wydaniach poezji, w których był przedrukowany Walc, wiersz ten był zapisany bez żadnych zmian edytorskich, a w Wierszach wszystkich wydanych przez Znak ta druga część jest wyróżniona kursywą. Od wersu „Lodowe pole w brzasku żółtej zorzy” do „I wtedy powoli umiera” (czyli w tej części, w której nie zaznaczałem akcentów) strofy zapisane są pochyloną czcionką. Te właśnie strofy opowiadają o tym, co dzieje się poza salą balową, na zasypanej śniegiem i skutej mrozem ziemi. Wizja przypomina mi nieco widzenie księdza Piotra z Dziadów i te pochody polskich patriotów na Sybir, kibitki ciągnące się sznurem w głąb Rosji.
Bawiący się w sali balowej są obojętni na tę tragedię, która dzieje się za oknem. Jak pisze poeta: „Jest taka cierpienia granica,/ Za którą się uśmiech pogodny zaczyna”. Tkwiąc w wielkim cierpieniu, w pewnym momencie człowiek staje się zobojętniały zarówno na krzywdę innych ludzi, jak też na swoją. Tak, jak ten gnębiony, prowadzony w pochodzie na łańcuchu biedak, który krzyczy w obłąkańczym śmiechu, bo nie mógł znieść poniżenia i sromoty i oszalał. Co prawda, nigdzie w wierszu nie jest wprost powiedziane, że ten opisywany osobnik oszalał, ale są pewne słowa, które według mnie na to wskazują: „Policzek przecięty/ Krwawi, on idzie, małpio uśmiechnięty,/Krzyczy! W niewolnictwie szczęśliwy.” I dalej: „Jest takie olśnienie w bydlęcym spokoju,/ Gdy patrzy na chmury i gwiazdy, i zorze,/ Choć inni umarli, on umrzeć nie może/ I wtedy powoli umiera.” Przede wszystkim w obu strofach następuje animizacja – „małpio uśmiechnięty” oraz „bydlęcy spokój”, następuje zdegradowanie człowieka do zwierzęcia przez opresje fizyczne i psychiczne. Oprócz tego jest mowa o tym, że nie może on umrzeć, a powoli umiera. Myślę, że w tym wypadku nie chodzi o śmierć fizyczną, a o psychiczną, być może śmierć człowieczeństwa.
Mamy zatem wyraźny kontrast w treści i formie. Choć, aby być ścisłym, muszę jednak przyznać, że zdecydowany kontrast między dwiema częściami jest w treści, bo jeśli chodzi o formę, to mimo porzucenia ścisłej dyscypliny sylabotonicznej, ład strukturalny jest zachowany – w drugiej części zmieniła się liczba sylab – jest ich 11, zmienia się metryka iloczasowa z daktyla na amfibrach ale klauzula pozostaje w stałym miejscu. Kontrast pozostaje najistotniejszy i najbardziej wyraźny przede wszystkim w świecie przedstawionym – z jednej strony jest piękny i harmonijny świat sali balowej, a z drugiej pochody niewolników, kroczących przez śniegi i rzeki skute lodem. I powtarza się motyw samotności cierpiących z wiersza już wcześniej przywołanego Campo di Fiori, gdyż tutaj czytamy: „Zapomnij. Nic nie ma prócz jasnej tej/sali i walca, i kwiatów, i świateł, i ech.” Inny świat, poza salą balową i wirującymi w tańcu sukniami nie istnieje. Przypomnijmy sobie także, że Miłosz pisze obrazami. Jego wiersze można sobie wyobrazić. Weźmy teraz wers, który mówi: „Szkło ramion, czerń ramion, biel ramion i rąk.” Pierwsze słowo jest akcentowane, dwa pozostałe są jakby „dostrojone” do rytmu walca. Dodatkowo widzimy jedynie mignięcia, zarysy postaci, które się rozmywają w tańcu. Nie widać ich dokładnie, a jedynie zamazane kontury wirujące w tańcu. W ten sposób poeta potęguje wrażenie zatracenia w szaleńczym tańcu, beztroskim wirowaniu, wyłączeniu ze świata. Ta karuzela z kręcącymi się parami nabiera tempa i wcale nie ma zamiaru zwolnić.
W ten sposób poeta stworzył utwór będący przykładem najwyższego kunsztu i dbałości o szczegóły. Walc to wiersz misternie skonstruowany, podobny do sieci pająka, w której każdy element, każda nić łączy się z inną, tworząc razem wielką, wyrafinowaną konstrukcję, która spaja każdą cząstkę w idealnie wyważoną całość. I takie były liryki Miłosza. Obrazowanie uzyskiwane w poetyce noblisty przywodzi na myśl obrazowanie świata obecne u Mickiewicza. Są to bardzo plastyczne wizje, bazujące na zmyśle wzroku, działające na wyobraźnię. Te wiersze trzeba sobie wyobrazić, aby w pełni zrozumieć. Poeta czerpie z tradycji swego wielkiego poprzednika, można poczuć niewidzialną nić łączącą obu tych pisarzy rodem z Litwy. Przypomnijmy sobie opis domu w inwokacji Pana Tadeusza albo wizję księdza Piotra z Dziadów części III, a zauważymy, jak bardzo poetyka, sposób operowania epitetami oraz ogólnie sztuką opisu jest u obu zbliżony. Środkiem poetyckiego wyrazu przodującym u tych pisarzy jest synestezja – piszą obrazami, tak, jakby istniała gotowa wizja w ich głowie, którą należy przelać na papier.
Miłosz łączy tradycję i nowoczesność. W jego poezji widoczne jest przekonanie o rozkładzie świata, o zagubieniu ładu i rozstrojeniu harmonii. Świat i rzeczywistość, której jesteśmy częścią, dąży do chaosu, pogrąża się w nieładzie i wymyka się jakiemukolwiek wartościowaniu. Miłosz od początku zadaje pytanie: co jest prawdą? Czy to, co widzimy jest prawdziwe, czy nasz zmysły i rozum nas oszukuje? Jeśli miałbym się pokusić o uogólnienie, zwięzłe podsumowanie dotyczące twórczości poetyckiej Miłosza, to wskazałbym dwa jej bieguny zasygnalizowane bardzo wcześnie, bo już w tomie Ocalenie. Znajdują się w nim dwa cykle wierszy – wspomniany już Świat. Poema naiwne oraz Głosy biednych ludzi. Świat stanowi gest ocalający poety, który wierzy, że jest ono możliwe i należy go szukać w „podszewce” bytu, w tym, co jest poza zwykłą racjonalną wizją świata. Poza światem musi być coś transcendentalnego. W przemowie przy odbiorze Nagrody Nobla poeta mówił, że czasy, w których żyjemy (był to roku 1980, ale do samego końca jego życia i twórczości można w poezji znaleźć echo tych słów) są czasami głębokiej przemiany. Poezja nie może być zabawą, musi być odpowiedzialnością, ma służyć rzeczywistości. Mniej więcej w tym czasie zanika w poezji Miłosza jego „ukąszenie Heglowskie”, a zaczyna się wielki projekt poezji otwartej na teraźniejszość, na „tu i teraz”. Na tym, co konstytuuje moją rzeczywistość. W tym czasie coraz bardziej ważna staje się poetyka epifanii – olśnienia, nagłego i niespodziewanego poznania. Najlepszym przykładem dla wyjaśnienia, czym jest epifania będzie wiersz, a może raczej proza poetycka z wierszy rozproszonych Esse.
Przyglądałem się tej twarzy w osłupieniu. Przebiegały światła stacji metra, nie zauważałem ich. Co można zrobić, jeżeli wzrok nie ma siły absolutnej, tak, żeby wciągał przedmioty z zachłyśnięciem się szybkości, zostawiając za sobą już tylko pustkę formy idealnej, znak, niby hieroglif, który uproszczono z rysunku zwierzęcia czy ptaka? Lekko zadarty nos, wysokie czoło z gładko zaczesanymi włosami, linia podbródka – ale dlaczego wzrok nie ma siły absolutnej? – i w różowawej bieli wycięte otwory, w których ciemna błyszcząca lawa. Wchłonąć tę twarz, ale równocześnie mieć ją na tle wszystkich gałęzi wiosennych, murów, fal, w płaczu, w śmiechu, w cofnięciu jej o piętnaście lat, w posunięciu naprzód o trzydzieści lat. Mieć. To nawet nie pożądanie. Jak motyl, ryba, łodyga rośliny, tylko rzecz bardziej tajemnicza. Na to mi przyszło, że po tylu próbach nazwania świata umiem już tylko powtarzać w kółko najwyższe, jedyne wyznanie, poza które żadna moc nie może sięgnąć: ja jestem – ona jest. Krzyczcie, dmijcie w trąby, utwórzcie tysiączne pochody, skaczcie, rozdzierajcie sobie ubrania, powtarzając to jedno: jest! I po co zapisano stronice, tony, katedry stronic, jeżeli bełkocę, jakbym był pierwszym, który wyłonił się z iłu na brzegach oceanu? Na co zdały się cywilizacje Słońca, czerwony pył rozpadających się miast, zbroje i motory w pyle pustyń, jeżeli nie dodały nic do tego dźwięku: jest?
Wysiadła na Raspail. Zostałem z ogromem rzeczy istniejących. Gąbka, która cierpi, bo nie może napełnić się wodą, rzeka, która cierpi, bo odbicia obłoków i drzew nie są obłokami i drzewami.
Utwór z jednej strony przyprawił mnie o uśmiech, bo któż z nas nie doznał nagłego olśnienia na widok pięknej kobiety, a z drugiej strony zmusił do zadumy nad tym, czym w istocie jest istnienie. Najważniejsze w dziele jest chyba doświadczenie intensywności bycia, które rozpoczyna się w momencie, gdy podmiot liryczny dostrzega twarz kobiety, która bardzo silnie przykuwa jego uwagę. Jest ona nieziemsko wyjątkowa, wprawiająca mężczyznę w oszołomienie. Podmiot liryczny zostaje nagle odcięty od świata zewnętrznego i w całości zagłębia się w swoim wewnętrznym, autonomicznym doświadczeniu, którego nie potrafił opisać, jego wzrok „nie ma siły absolutnej tak, żeby wciągnął przedmioty z zachłyśnięciem się szybkości, zostawiając za sobą już tylko pustkę formy idealnej”. Widzimy pragnienie, nieodpartą chęć nasycenia sie pełnią tajemnicy bytu bez obawy, że musiałby się z kimś podzielić. Wzrok jednakże nie posiada takiej siły, zatem pożądanie musi pozostać niezaspokojone. Twarz jest czymś materialnym, a nie metafizycznym. Nie da się wziąć twarzy tej kobiety w posiadanie. Mężczyzna zachwyca się każdym najmniejszym nawet detalem ujrzanej twarzy i dlatego uświadomienie sobie niemożności jej posiadania prowadzi do kolejnego objawienia – podmiot odkrył granicę między dwiema rzeczywistościami – w tym wypadku między nim samym a kobietą, którą widział. Mówi: „ ja jestem, ona jest .” Najważniejsze staje się samo doświadczenie bytu – „esse”, „jest”, a wszystko inne nie istnieje. Bez „jest” nic nie mogłoby zaistnieć: „Na co zdały się cywilizacje Słońca, czerwony pył rozpadających się miast, zbroje i motory w pyle pustyni, jeżeli nie dodały nic do tego dźwięku „jest”? …”. Taka właśnie staje się poezja Miłosza od czasu tomu Król popiel i inne wiersze (1962) – coraz bardziej zakorzeniona w bycie – „esse” – który jest tajemnicą, prawdą i sednem wszystkiego, co nas otacza. Noblista zaczyna dociekać podstaw bytu i chciał określić to, co go definiuje. Rzeczywistość jest pełna wielu różnych fenomenów, które są istnieniem samym w sobie – odrębnym i unikalnym w skali kosmosu (por. Sroczość, Oda do ptaka, Co znaczy). Aspekt ten staje się chyba najistotniejszym pytaniem dla poety.
Chcąc już powoli podsumować mój przydługi nieco wywód, powinienem poruszyć kilka kwestii. Jeśli chodzi o poetykę, to musimy zauważyć, że zawsze forma utworu jest podporządkowana treści, ale też forma ta nie jest zaniedbana, jest pełna kunsztu, kontrolowana przez poetę i jemu podległa. Z czasem Miłosz będzie poszukiwał „formy bardziej pojemnej” (Traktat poetycki), stąd też eksperymenty słowne, leksykalne, jak na przykład używanie archaizmów na pełnych prawach współczesnych słów i ich semantyki, nie służą one stylizacji archaicznej, a raczej są wyrazem stałego kontaktu, czy też przeplatywania się przeszłości z teraźniejszością. Niekiedy poeta zamieszcza w utworze przypisy, które są pełnoprawną częścią utworu (jak ma to miejsce np. w Traktacie moralnym). Od tego czasu nastąpi rozluźnienie poetyckiej konstrukcji wiersza, już nie będzie to tak bardzo zwarta i kunsztowna konstrukcja sylabotoniczna, ze stałą liczbą sylab i akcentów w każdym wersie, aczkolwiek wciąż będzie utrzymana dźwięczność utworów i ich plastyczność oraz synestezja jako fundamentalna zasada wierszy. W warstwie leksykalnej możemy znaleźć nagromadzenie urzeczownikowionych przymiotników, co wpływa na namacalność rzeczywistości i ułatwia czy nawet implikuje odbiór utworów wszystkimi zmysłami. Co jest też ważne, w latach 90. na łamach „Tygodnika Powszechnego” Miłosz postulował czytelność poezji, zaniechanie przez młodych poetów ewokowania ich wnętrza, a raczej skupienia się na zrozumiałości ich poezji nawet kosztem nadmiernego estetyzmu. To w jakiś sposób ukierunkowuje interpretację poezji samego Noblisty jako poezji w intencji maksymalnie przejrzystej, czytelnej, zrozumiałej nawet kosztem podporządkowania formy.
Ostatnie wiersze Miłosza, te z tomów To i Druga przestrzeń to zwieńczenie dzieła i poszukiwań, jakie poeta wiódł przez całe życie. Nie mogę powiedzieć, że znajdziemy tam wiersze najwspanialsze, bo tych jest mnóstwo i są właściwie w każdym tomie, ale te są bogate w doświadczenie i to widać, że miały być czymś w rodzaju testamentu. Dużo w nich radości, spokoju ducha i harmonii. Uważam, ze Miłosz ostatecznie pogodził się z życiem i przyjął je takim, jakim jest. Mam wrażenie, że według poety świat jest pełny dobra, piękna i harmonii, ale musi też być w nim trochę zła, na którym dobro wyrasta i wschodzi. Zło ma to do siebie, że jest bardziej spektakularne i dlatego wydaje się, że opanowało świat.
Tekst pierwotnie ukazał się w portalu NoirCafe.pl
Doceniam twoje teksty i prawie wszystkie chłonę migiem, dziękuję za link z komentarza, on jest rankingowym dźwigiem.