Blade Runner 2049 czyli Villeneuve jak T.S. Eliot

Blade Runner 2049 jest sequelem kultowego już filmu z 1982 roku. Aczkolwiek trudno go nazwać kontynuacją. Jest to nowa historia, dziejąca się w tym samym świecie ponad dwadzieścia lat później (Edit: dokładanie trzydzieści jak donoszą życzliwi[1]). Co prawda pojawia się w nim Deckard, ważna dla fabuły jest też jego relacja z replikantką Rachel, jednak prawda jest taka, że równie dobrze film mógłby się obejść bez niego. W zasadzie nawet nie trzeba znać pierwszego filmu, aby z dużą przyjemnością oglądać produkcję z 2017 roku. Choć odniesień jest bardzo dużo. Tak dużo, że nie mam najmniejszych wątpliwości, że wiele z nich mi umknęło. Bez wątpienia jednak wielkim atutem filmu jest to, że pozostaje on spójną samą w sobie i wyśmienicie opowiedzianą historią. Wielokrotnie czy to w sferze wizualnej, muzycznej czy też w fabule nawiązuje do pierwowzoru, jednak równie dobrze sprawdza się jako zamknięta w sobie całość.

W sieci dostępne są trzy filmiki będące swego rodzaju preludium do filmu Villeneuve`a. Są dostępne całkowicie za darmo, a opowiadają o wydarzeniach rozgrywających się między jednym filmem a drugim. Warto obejrzeć je przed wizytą w kinie. W dużym skrócie: Tyrell Corporation – firma odpowiedzialna za stworzenie androidów – stworzyła nowy model replikantów, który był już pozbawiony ograniczenia w postaci 4 lat życia. Nexus 8, bo tak została nazwana nowa generacja androidów, zaczęła uczyć się więcej i szybciej, a w rezultacie coraz bardziej upodabniała się do ludzi, co siłą rzeczy musiało doprowadzić do sprzeciwu społeczeństwa. Ludzie zaczęli organizować się w grupy samozwańczych strażników ludzkości i rozpoczęli polowania na replikantów. Androidy w ramach odwety przeprowadzili atak elektromagnetyczny, który wymazał wszelkie dany znajdujące się na wszelkiego rodzaju nośnikach elektronicznych. A biorą c pod uwagę, że dotyczyło to zdecydowanej większości danych, skutki były fatalne. Duża część zasobów danych oraz wiedzy uległa bezpowrotnej stracie. Wydarzenie nazwane „Zaciemnieniem” stało się cezurą w dziejach ludzkości. Doprowadziło do głodu i upadku porządku prawnego. Znana cywilizacja zatrzęsła się w posadach, jej fundamenty zaczęły się kruszyć. Dopiero syntetyczna żywność, której produkcję doprowadził do perfekcji Niander Wallace, pozwoliła ludzkości podnieść się z beznadziejnej sytuacji. W kolejnych latach zakazano tworzenia replikantów. Wallace jednak zaprojektował nową generację androidów, które żyją bardzo długo, dzięki odpowiedniemu oprogramowaniu nie mogą sprzeciwić się rozkazom „właścicieli”. Androidy wróciły do łask, jednakże wśród ludzi wciąż istnieli Nexus 8. Do swej służby wrócili więc  Blade Runnerzy, polujący na nich. W szeregach łowców znaleźli się również sami replikanci. Wśród nich funkcjonariusz K (Ryan Gosling).

Villeneuve poświęcił dosyć dużo czasu na zbudowanie obrazu świata przedstawionego, jego mitologii. Pozwala widzom na zapoznanie się z post apokaliptyczną rzeczywistością Los Angeles. Miasto – w domyśle: cały świat – jest po jakiejś katastrofie. Z początku trudno nawet ocenić, jakiego była ona rodzaju. Wydaje się, że Ziemia padła ofiarą wielkiej katastrofy ekologicznej, jednakże kolejne obrazy każą dopatrywać się upadku cywilizacyjnego. Kolejne sekwencje, zrazu przedstawione z dystansu, z wysokości, wydają się sugerować, że cywilizacja ludzi zapadła się pod własnym ciężarem. Wystarczy wspomnieć, że Los Angeles w wizji reżysera jest miastem-molochem, przytłaczającym swymi rozmiarami[2]. W scenach, w których widzimy je z dystansu, uderza szczególnie to, że pozostaje cały czas pogrążone w mroku. Przeważają ciemne barwy, szarzyzna, kolor pyłu bądź popiołu. Na myśl mi przyszedł poemat angielskiego poety Tomasa Eliota, Ziemia jałowa. Los Angeles Villeneuve`a jako żywo przypomina Londyn opisywany przez Eliota (przynajmniej w warstwie ideowej, oczywiste jest, że poeta nie opisywał miasta przyszłości, ale sens jest ten sam):

Nierzeczywiste Miasto,
Pod mgłą brunatną zimowego świtu
Tłum płynął po Moście Londyńskim, tak wielu,
Nie myślałem, że śmierć zniszczyła tak wielu.
Westchnienia, krótkie i nieczęste, rwały się im z ust,
Każdy oczy obracał w dół, do mokrych płyt, Nierzeczywiste Miasto,
Pod mgłą brunatną zimowego świtu
Tłum płynął po Moście Londyńskim, tak wielu,
Nie myślałem, że śmierć zniszczyła tak wielu.
Westchnienia, krótkie i nieczęste, rwały się im z ust,
Każdy oczy obracał w dół, do mokrych płyt.

Świat w wizji Villeneuve`a jest właśnie taką ziemią jałową, której nic już nie pomoże. Żaden deszcz nic nie wskóra. Raczej woła  wody potopu, aby losy ludzi rozpoczęły się od nowa. Dopiero kiedy schodzimy w głąb miasta otwierają się przed nami jego ulice. O dziwo, Los Angeles nie jest takie martwe, jak by się mogło zdawać z dystansu. Jest żywe, ale o tyle żywe, o ile oznacza to tętniącą jakby spod ziemi rozpustę i deprawację. Ta wizja jak sądzę potwierdzałaby tezę o upadku cywilizacji w wyniku jej demoralizacji (co również jest bliskie wizji upadku świata w poemacie Eliota. Polecam lekturę całego utworu). Jakby ludzkość była w istocie, sama w sobie chorobą autoimmunologiczną.

kadr z filmu

Kolorystyka przeważająca w filmie zmienia się dopiero wtedy, kiedy akcja przenosi się poza granice Los Angeles, do będącego wysypiskiem śmieci San Diego oraz opuszczonego, pokrytego pyłem radioaktywnym Las Vegas. Szarości ustępują miejsca odcieniom czerwieni i pomarańczy. Barwy o odcieniu, którego należy szukać gdzieś między kolorem zmierzchu i rdzawej czerwieni. To właśnie poza Los Angeles, w tych dwóch niegdyś wielkich miastach widać echa dawnej świetności cywilizacji. Widać wielkie, monumentalne budowle i pomniki, teraz stojące samotnie, stanowią świadectwo pychy(?) i zepsucia.

Ciekawe jest to, że jak na film science fiction, w nowym Blade runnerze zaskakująco mało jest efektów specjalnych, tempo rzadko jest podkręcane. Zamiast szybkiego kina akcji, wzbogacanego zdobyczami techniki filmowej otrzymujemy trwającą prawie trzy godziny wędrówkę kontemplacyjną w świat humanizmu (a w zasadzie raczej należałoby to zjawisko nazwać: transhumanizmem). W filmie Villeneuve`a znajdziemy o wiele więcej metafizyki i humanistycznej kontemplacji (szczególnie pytań) niż akcji. Centralną postacią pozostaje przechodzący kryzys egzystencjalny oficer K, którego dramatem jest to, że (stworzony, a nie zrodzony), szuka swojego miejsca we wszechświecie, który go nie akceptuje. Próbuje zdefiniować samego siebie. Mimo monumentalności miasta, koncepcją filmu paradoksalnie wydaje się być minimalizm. Minimalizm w sensie przejmującej i wszechogarniającej samotności i wyobcowania głównego bohatera. A jest to samotność całkowita i przerażająca. Skontrastowana do wielkich przestrzeni, ogromnego świata (bohater choć realnie istnieje w tym świecie, to faktycznie mentalnie funkcjonuje poza nim), ogromnych pomieszczeń. Wszystkie one jednak są puste.

kadr z filmu

W Blade Runnerze znajdziemy też jedną z najbardziej niekonwencjonalnych historii miłosnych (utrzymana również w konwencji pytania o to, kiedy zaczyna się miłość i czy istnieją jej granice) oraz jedna z najciekawszych (nie w sensie filmów dla dorosłych) i w jakiś sposób poruszających najgłębsze emocje scen miłosnych. Ten wątek będzie początkowo budził zdziwienie, później poruszał, aby na końcu sprawić widzom ból. Okazuje się, że jakkolwiek K jest androidem, replikantem zaprojektowanym tak, aby być odpornym na ludzkie emocje, to nie jest odporny na samotność.

Blade Runner 2049 nie jest arcydziełem, jak wielu recenzentów ten film nazwało. Na pewno jest bardzo dobrym filmem, doskonałym wizualnie[3], podejmującym pytania o istotę człowieczeństwa, miłości, samotności. Twórcy zadają również ważne pytanie o relację między (s)twórcą i jego dziełem. Nie udało się uniknąć niestety (zbyt) prostych rozwiązań w fabule, schematyzmu w wątku detektywistycznym, czy też banałów w dialogach, które w zamyśle twórców miały raczej być prawdami objawionymi. Fabularnie film jest dosyć prosty, treści należy szukać raczej w niedopowiedzeniach. W ciszy. Czy dało się tego uniknąć? Zapewne tak. Jednakże te wady rozmywają się w obliczu wszystkich niewątpliwych zalet, o których pisałem powyżej. Po prostu – warto!

 

Reżyseria: Denis Villeneuve

scenariusz: Hampton Fancher, Michael Green

Ryan Gosling      Oficer K

Harrison Ford     Rick Deckard

Ana de Armas      Joi

Jared Leto        Niander Wallace

Robin Wright      Porucznik Joshi

 

——————

[1] Dziękuję za zwrócenie uwagi użytkownikowi Twittera @EUntefuhrer

[2] Co ciekawe nawet product placement wygląda tutaj tak, jak powinien wyglądać w megalopolis, czyli… nad wyraz bombastycznie. Wielkie reklamy wciąż istniejących form, które zapewne wyłożyły sporo pieniędzy, aby ich loga znalazły się w filmie wyglądają na spójną część tej wizji świata i nie rażą aż tak bardzo.

[3] Ostatnio wizualnie tak dobre wrażenie zrobił na mnie Makbet w reżyserii Justina Kurzela z 2015 roku.

Rafał Siemko
Autor jaki jest, każdy widzi. Absolwent filologii polskiej, na co dzień pracuje w branży ubezpieczeniowej. Wielbiciel Metalliki, poezji Herberta, Miłosza i Szymborskiej oraz prozy Camusa i Vargasa-Llosy.
Skąd nazwa bloga? Rano czytam, później idę do pracy; po pracy gram na gitarze albo w piłkę nożną. A czas na pisanie znajduję jedynie w nocy. Aktualnie mieszkam w Monachium.
Rafał Siemko on Blogger

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *