Bardzo ciężko ogląda się to przedstawienie. Dlaczego? Aby przyciągnąć uwagę widza i skupienie należy wykreować bohatera, z którym widz albo się utożsami albo, który wzbudzi w nim skrajne emocje. Bohater przedstawienia Natalii Fijewskiej-Zdanowskiej niestety takim nie jest. Jest anty-bohaterem, szczególnie dla męskiej części publiczności.
Poznajemy go kiedy oczekuje na wizytę w szpitale u swojej żony, która urodziła syna „jej faceta”. Sytuacja co najmniej niecodzienna, dziwaczna, wprawiająca w niemałe zakłopotanie. Po sposobie jego mówienia, gestykulacji i tonie głosu zaczynamy się domyślać, skąd on się wziął w tym szpitalu. W znaczeniu: dlaczego doszło do sytuacji, w której jego żona rodzi dziecko kochanka, a on jak wzorowy mąż odwiedza ją w szpitalu z kwiatem. Opowiada on swoją historię z wielką niepewnością, wstydem i pokorą. A widzowie oglądają z rosnącym zażenowaniem. Nie jest to zażenowanie poziomem spektaklu ani aktorstwa, ale zachowaniem bohatera. Jego osobowością, postawą wobec spotykających go upokorzeń ze strony żony. Jest to osoba, która przegrywa zanim zaczną się zawody, ponieważ już na starcie ustępuje pola. Jego uległość wręcz karykaturalna, jest tyleż śmieszna co straszna. Mogę się założyć, że wielu mężczyzn, którzy oglądali przedstawienie chciał jak ja zejść na scenę i potrząsnąć trochę bohaterem, aby się wziął w garść i przypomniał sobie czym jest honor i duma.
Ale oczywiście jest drugie dno tej historii. Dlaczego do takiej sytuacji w ogóle doszło? Kim jest mężczyzna, kim jest jego żona i w końcu kim jest jej facet? Mąż jest jakoś dziwnie wycofany i apatyczny wobec własnego życia. Pokochał kobietę, na która przez kilka miesięcy patrzył z dołu, pracując przy kopaniu kanalizacji, kiedy ta przechodziła ulicą obok niego. Teraz nadal to ona jest górą w związku. On przygotowuje codziennie rano śniadanie, mając nadzieję na choćby krótką rozmowę i czułości, ale jej nigdy nie ma. Wiecznie jest poza domem, albo w pracy albo na spotkaniach z przyjaciółkami bądź matką. Przynajmniej on chce w to wierzyć. Za wszelką cenę pragnie sprawić radość swojej żonie i spełniać jej zachcianki. Wydaje się, że takie zachowanie robiło by z niego idealnego partnera, ale w istocie tak nie jest. Mężczyzna jest uległy aż do granic przyzwoitości. Nie jest żadnym wyzwaniem dla żony, podczas gdy ona jest dla niego od samego początku nieodgadnioną tajemnicą. Czy w związku zawsze przegrywa ta osoba, której bardziej zależy?
Jest w tym przedstawieniu coś takiego, co sprawia, że bardzo trudno jest je wytrzymać. To wszystko, o czym pisałem powyżej. Mąż uosabia sobą wszystko, czego mężczyzna powinien unikać. Jest antybohaterem, negatywem archetypu męskości. Momenty współczucia, wręcz litości dla bohatera przeplatają się z komicznymi. Śmiejemy się, ponieważ jego apatia i ugodowość zostały przerysowane do wymiarów wręcz karykaturalnych. „Facet mojej żony” można chyba nazwać tragikomedią, w której więcej jest jednak tragedii niż humoru.
Tekst pierwotnie ukazał się w portalu TerazTeatr.pl