Największa tragedia w dziejach ludzkości wciąż się dzieje. Martín Caparrós, Głód

Trudno takie książki jak Głód czytać i równie trudno (a może trudniej) o nich pisać. Lektura monumentalnego reportażu Caparrósa jest daleka od przyjemności, zostawia bardzo nieprzyjemne uczucie pustki, żalu i gniewu.

Na kartach książki, mając a przewodnika autora, odwiedzamy kraje takie jak Niger, Bangladesz, Indie, jego ojczystą Argentynę oraz Stany Zjednoczone. Głód w każdym z tych krajów ma nieco inne przyczyny (tak, w USA głód również istnieje), różne postacie; rządy poszczególnych krajów próbują sobie z nim radzić w różne sposoby. Głód – jak przyjdzie się przekonać czytelnikom – nie jest wcale powodowany przez konflikty zbrojne, katastrofy ekologiczne, politykę czy też nagłe wyże demograficzne. Problem jest o wiele bardziej złożony. Pokazuje to sytuacja Nigru. Kraj ten nie ma zbyt wiele dobrej, żyznej ziemi uprawnej. Wydaje się, że nie da się uniknąć niedoborowi pożywienia, gdyż produkcja żywności zależy od pogody (na przykład ilości opadów). Istnieje jednak możliwość, aby głodowi przeciwdziałać. Niger ma ogromne złoża uranu i jest czołowym jego producentem. Logicznym by się zdawało, że część zysków z jego sprzedaży mógłby poświęcić na zwiększenie wydajności produkcji rolnej. Jednakże na wydobyciu uranu głównie korzystają wielkie korporacje, firmy chińskie i francuskie, które w dobrym czasie i na korzystnych dla siebie warunkach podpisały kontrakty z rządem. Problem głodu nie jest więc spowodowany wyłącznie jakością ziemi, ale również (przede wszystkim?) tym, jak funkcjonuje światowa gospodarka. Za zjawisko gwałtownego bogacenia się i raptownego ubożenia odpowiadają procesy makroekonomiczne, nad którymi – jak się wydaje –nikt, żaden już człowiek ani grupa ludzi nie sprawuje kontroli. Sprawy wymknęły się spod kontroli. A państwa rozwinięte i organizacje międzynarodowe mają nawet problem z nazwaniem głodu po imieniu. Zamieniają jego imię na przedziwne eufemizmy, takie jak: „bezpieczeństwo żywnościowe”. Jakby poprzez nadanie bardziej przyjaznej nazwy można było głód ujarzmić, podporządkować sobie.

Głód to praca pozostająca na pograniczu gatunków; jest w równym stopniu reportażem, esejem i rozprawą socjologiczna z tłem historycznym. Nade wszystko proponuje nową definicję głodu, która wykracza poza brak jedzenia. Jest to nie tylko niedożywienie, ale też jego skutki: wyniszczenie organizmu, wzrost liczby zachorowań, śmiertelność dzieci ale też skutki psychologiczne, takie jak apatia i obojętność wobec własnego losu oraz skutki społeczne: rozwarstwienie społeczeństwa, które stale narasta. I to właśnie nierówności, a nie brak pożywienia są głównym powodem głodu. Osoba głodująca żyje jedynie teraźniejszością, nie zna przyszłości, przeszłość już nie istnieje. Nie stawia sobie żadnych celów, nie ma też marzeń. Im dłużej przebywa w stanie chronicznego głodu, tym bardziej uznaje ten stan za normalny i powoli, ale konsekwentnie godzi się z losem. Tym bardziej, że dostosowywanie się do życia, w którym nie wiadomo, czy następnego dnia będzie cokolwiek do jedzenia, trwa już od wczesnego dzieciństwa.

Martín Caparrós przybliża czytelnikom szerzej również zjawisko nazwane „gender hunger”, czyli głodzie, który jest zróżnicowany w zależności od płaci. Ma to miejsce szczególnie w Afryce i w Azji. Kiedy brakuje jedzenia, w pierwszej kolejności jedzą mężczyźni. Dopiero później, jeżeli coś w ogóle zostanie, dostają to kobiety. Tak się postępuje od zawsze, a jako pretekst podaje się argument mówiący, że mężczyźni muszą mieć energię, aby pracować na roli, ponieważ jeżeli nie będą w stanie pracować, nie będzie plonów i głód dotknie całą rodzinę. Brzmi logicznie, prawda? Natomiast kobiety też pracują na roli, a oprócz tego zajmują się domem i dziećmi. Koło głodu jest zaklęte; konsekwencjami głodu wśród kobiet jest to, że rodzą słabe dzieci i nie mają ich czym karmić. Niedożywione niemowlaki gorzej się rozwijają, a strat nie da się później odrobić.

Jak widać, autor zajmuje się tematem głodu z kilku możliwych perspektyw. Cofa się aż do początków historii człowieka i jego pierwszych próbach podporządkowania sobie natury – powstaniu i rozwojowi rolnictwa. Pisze o krajach znajdujących się na wszystkich kontynentach, uświadamiając, że problem głodu jest globalny, w czasach kiedy socjologowie spierają się o to, czy podział na rozwinięty Zachód i cofany Wschód jest aktualny, czy też powinien ustąpić podziałowi bogata Północ i biedne Południe. Problem głodu wymaga wyjaśnienia  zawierającego spojrzenia ogarniającego całość zagadnienia, czyli zarówno wątki polityczne, ekonomiczne, kulturowe a także religijne.

Głód powstał z poczucia bezsilności i w czytelnikach pobudza też takie uczucia. Wszechogarniającą niemoc, która niesie za sobą złość. Na świat i siebie samego. Caparrós przypomina o tych obliczach świata, o których wolelibyśmy zapomnieć i wymazać z pamięci. Książka stanowi świadectwo tego, że naczelną zasadą naszego świata są nierówności.

Tego rodzaju książek nie czyta się dla przyjemności, ponieważ Głód męczy. Męczy to, że pobudza świadomość i nienawiść do świata. Ale męczy też dlatego, bo – tu już aspekt bardziej metodologiczny – autor powtarza często te same tezy i do ich uzasadnienia czy też zilustrowania przywołuje takie same bądź bardzo podobne historie. Być może ma być to rodzaj terapii szokowej, uświadomienie, że to, co my bierzemy jako coś niesamowitego i przytłaczającego, dla wielu (większości) ludzi na Ziemi jest codziennością. Czy jednak książka ma szanse wpłynąć na świadomość ludzi Zachodu? Czy ma taką siłę oddziaływania? Nie wiem. Chciałbym powiedzieć, że tak ale nie jestem pewny. Być może dlatego, że Indie czy też Afryka pozostają w świadomości typowego mieszkańca krajów rozwiniętych jako „gdzieś tam, daleko”; a im więcej ofiar podają statystyki, tym bardziej ich śmierć staje się abstrakcyjna, wszak: „Historia zaokrągla szkielety do zera./ Tysiąc i jeden to wciąż jeszcze tysiąc”.

Dla tych ludzi głód jest smutną codziennością; namacalną, tragiczną, okrutną. Świat, który głodu nie odczuwa nie chce go nawet nazywać. Broni się wymyślając coraz nowsze terminy, aby odebrać mu fizjologiczną dosłowność. „Niedożywienie strukturalne” to jedno z takich pojęć; obojętne, opisujące normalność istnienia. Głodu, tego głodu zabijającego kobiety i dzieci, nie chcemy widzieć, ponieważ w dużej mierze nas nie dotyczy. Wypieramy jego istnienie ze świadomości. A w minutę z powodu głodu umiera 17-20 osób. Zatem, jeśli przeczytałeś ten tekst w ciągu (przyjmijmy) pięciu minut, w tym czasie zmarło nawet 100 osób.

 

I na koniec, jako errata do recenzji, wiersz Zbigniewa Herberta, Pan Cogito czyta gazetę:

Na pierwszej stronie
meldunek o zabiciu 120 żołnierzy

wojna trwała długo
można się przyzwyczaić

tuż obok doniesienie
o sensacyjnej zbrodni
z portretem mordercy

oko Pana Cogito
przesuwa się obojętnie
po żołnierskiej hekatombie
aby zagłębić się z lubością
w opis codziennej makabry

trzydziestoletni robotnik rolny
pod wpływem nerwowej depresji
zabił swą żonę
i dwoje małych dzieci

podano dokładnie
przebieg morderstwa
położenie ciał
i inne szczegóły

120 poległych
daremnie szukać na mapie
zbyt wielka odległość
pokrywa ich jak dżungla

nie przemawiają do wyobraźni jest ich za dużo
cyfra zero na końcu
przemienia ich w abstrakcję
temat do rozmyślania:
arytmetyka współczucia

Rafał Siemko
Autor jaki jest, każdy widzi. Absolwent filologii polskiej, na co dzień pracuje w branży ubezpieczeniowej. Wielbiciel Metalliki, poezji Herberta, Miłosza i Szymborskiej oraz prozy Camusa i Vargasa-Llosy.
Skąd nazwa bloga? Rano czytam, później idę do pracy; po pracy gram na gitarze albo w piłkę nożną. A czas na pisanie znajduję jedynie w nocy. Aktualnie mieszkam w Monachium.
Rafał Siemko on Blogger

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *