Immanuel Kant twierdził, że wszelkie poznanie jest możliwe dzięki istnieniu w umyśle pewnych kategorii apriorycznych, które w ogóle warunkują samo poznanie. Wynika z nich, że to co poznajemy nie jest odzwierciedleniem czystej, obiektywnej rzeczywistości, ale tego co jawi się w naszej świadomości. Czy zrozumienie świata jest wrodzone w nasz umysł? Czy nasz mózg interpretuje rzeczywistość na właściwy i oryginalny dla każdej jednostki sposób? A może jest tak, że nie ma obiektywnej rzeczywistości, a są jedynie jej interpretacje, podporządkowywane ściśle granicom struktury języka. Czy istnieje obiektywna rzeczywistość, czy jesteśmy skazani jedynie na interpretacje?
Język nie jest izolowanym systemem reguł – jest raczej osadzony w szerszych praktykach społecznych. W społecznościach – niewątpliwie dzięki takiemu a nie innemu uposażeniu biologicznemu, które pozwala na uczenie się pewnych zachowań – wytwarzają się wzorce postępowania, ale nie ograniczają się one jedynie do używania słów. Obejmują raczej wszelkiego rodzaju praktyki społeczne; poczynając od tych, które określilibyśmy jako językowe, poprzez te, które skłonni jesteśmy uznać za matematyczne, aż po takie, które nazwiemy moralnymi czy prawnymi. Konkretne zachowanie może stanowić równocześnie przejaw kierowania się regułą językową, prudencjalną czy moralną. Reguły językowe są zatem uwikłane w inne reguły społeczne w taki sposób, że ich wydzielenie będzie zawsze zabiegiem sztucznym[1].
Z powyższego wypisu wynika, że język ma charakter nie tylko opisowy, informacyjny, ale też poznawszy i normatywny. W materii języka zachodzą wszelkie interakcje międzyludzkie. Posługujemy się nim mając nadzieję – czy może raczej zakładając a priori – że odbiorca komunikatu tak samo rozumie poszczególne słowa oraz jego całość. Czy tak jest w istocie? Język pozostaje w zawieszeniu między naszą intencją a intencją odbiorcy. Uczymy się słów i pojęć, nie mając pewności, że rozumiemy je właściwie. W pewnym sensie całe życie uczymy się uczyć. Interpretujemy. Pojęcia nie wychwytują istoty bytu, przedmiotu. Tego, o czym mówią. Być może nie często się nad tym zastanawiamy, czy terminy i pojęcia, którymi się posługujemy na co dzień potrafią unieść ciężar swoich znaczeń. Nieczęsto próbujemy dotrzeć do istoty, sensu tego, co mówimy. Czesław Miłosz w swoim utworze Sroczość użył dosyć prostego neologizmu. Do rzeczownika „sroka” dodał sufiks „-ość”, który wskazuje na przymiot, cechę. W wierszu o tym tytule próbuje wyjaśnić istotę, esencję tegoż bytu.
Sroczość
Ten sam i nie ten sam szedłem przez las dębowy
Dziwiąc się, że muza moja, Mnemozyne,
Nic nie ujęła mojemu zdziwieniu.
Skrzeczała sroka i mówiłem: sroczość,
Czymże jest sroczość? Do sroczego serca,
Do włochatego nozdrza nad dziobem i lotu
Który odnawia się kiedy obniża
Nigdy nie sięgnę a więc jej nie poznam.
Jeżeli jednak sroczość nie istnieje
To nie istnieje i moja natura.
Kto by pomyślał, że tak, po stuleciach,
Wynajdę spór o uniwersalia.
Montgeron, 1958
Tak postawiony problem być może brzmi nieco abstrakcyjnie i moglibyśmy go zbyć określając z ironiczną emfazą, że jest „akademicki” – czyli taki, który w „prawdziwym” życiu nie znajdzie zastosowania. Ale zastanówmy się nieco nad zjawiskiem słowa. Jest to podstawowy budulec zdania, wypowiedzi, a co za tym idzie – podstawowa jednostka komunikacji. Ale też to właśnie słowo ma wielką moc sprawczą, zmieniającą rzeczywistość (pomyślmy tylko: przysięgając przy ołtarzu zmieniamy rzeczywistość, tworzymy coś całkiem nowego – związek dwojga ludzi. Coś jednocześnie abstrakcyjnego, bo opartego na symbolach, ale też bardzo rzeczywistego). Dlatego właśnie to, jak rozumiemy poszczególne komunikaty, to jak je interpretujemy jest niezwykle istotne, ponieważ słowo jest bardzo podatne na wieloznaczność i otwartość w interpretacjach. Potrafi żyć swoim życiem. Autor nie tylko rozwodzi się nad naturą języka, próbuje też dociec, czym są słowa i jaka jest ich natura, posiłkując się dorobkiem filozofów starożytnych i współczesnych, dalej – czy istnieje coś takiego, jak idealna gramatyka; intuicyjna i wspólna dla wszystkich ludzi i całego społeczeństwa, pochyla się nad jego formą i przybliża czytelnikom nieco teorii języka. Gdy mówimy o interpretacji jako pierwszy rzuca nam się na myśl dzieło literackie. Brożek zauważa jednak, że utwory literackie, a najbardziej poezja to nie tylko słowa, ale też forma – ich wzajemne relacje, sens, który rodzi się w konkretnych okolicznościach, związkach międzywyrazowych, czy też frazeologicznych. „Można jednak twierdzić, że przekład poezji to rzecz nietypowa i skomplikowana; że, w istocie, każdy – lub prawie każdy – wiersz to gra treści i formy i dopiero ta treściowo-formalna całość stanowi utwór poetycki”[2]. Całkiem oddzielną kategorię stanowią gry słowne, najbardziej znany jest chyba paradoks kłamcy, który pyta o to, czy jeśli kłamca mówi, że kłamie to kłamie czy mówi prawdę? Brożek, za Wittgensteinem, odrzuca paradoks kłamcy, jako nie niosący żadnej wartości praktycznej. Język nie odwzorowuje świata, a stanowi narzędzie działania w nim[3]. Autor jak też filozof traktują język dosyć przedmiotowo, takie gry jak paradoks kłamcy nie są dla nich warte uwagi. Można zatem spytać, co z poezją, w której bardzo ważną częścią składową jest wspomniana już forma? „Sztuka – poezja, malarstwo, muzyka – zmierzają do wyrażenia uczuć i emocji, a nie do przekazania jakiejś treści”[4]. Czy zatem powinniśmy oddzielić poznanie dyskursywne od emocjonalnego? Reakcje emocjonalne stanowią podstawę doświadczeń, mogą aktywować całą gamę dyskursywnych konotacji. Sztuka – nawet ta abstrakcyjna – potrafi być bodźcem do kontemplacji świata. A żaden wytwór kultury nie będzie zrozumiany, jeśli nie będzie wkomponowany w obraz świata[5]. Słowa są materią, w której osadzona jest każda interpretacja rzeczywistości, w której egzystujemy. Poza słowem nie ma rzeczywistości. Jak pisał Zbigniew Herbert: „Zasypiamy na słowach / budzimy się w słowach”.
Nie wiem, czy w niniejszej recenzji nie przekroczyłem granicy interpretacji książki, którą omawiam. Byłby to jakiś mimowolny, podświadomy żart, ale mam nadzieję, że autor mi wybaczy, wszak jak sam pisze: „Konieczność interpretowania jest ceną, którą płacimy za to, że możemy się nawzajem porozumieć”[6].
Bartosz Brożek, Granice interpretacji, Wydawnictwo Copernicus Center Press, Kraków 2014.
Tekst pierwotnie ukazał się w portalu NoirCafe.pl
[1] Bartosz Brożek, Granice interpretacji, Wydawnictwo Copernicus Center Press, Kraków 2014, s. 97-98.
[2] s. 28.
[3] s. 88
[4] s. 247.
[5] Por. s. 249.
[6] s. 146.