Jane Hirschfield spędziła kilka lat w klasztorze Zen w Kalifornii, co widać w jej poezji, w której – można tak powiedzieć – krzyżują się strefy wpływów zachodnich mistrzów oraz tradycyjnej literatury Wschodu. Jest pilną i uważną obserwatorką istnienia (nie tylko ludzkiego), a jej fraza jest tyleż lapidarna, co konkretna. Trzeba sporo uwagi i skupienia, aby odczytać myśl, którą stara się przekazać w specyficzny dla siebie sposób ale wysiłek jest warty nagrody, gdyż w swojej poezji Hirschfield dotyka nieuchwytnego i próbuje nazwać nienazwane.
Choć wychowała się w Nowym Jorku, wielkiej metropolii, to bardzo szybko uznała, że o wiele bardziej pociąga ją cisza i medytacja niż zgiełk miasta. Zaraz po zakończeniu studiów w Princeton wyjechała w długą i samotną podróż po Stanach Zjednoczonych w poszukiwaniu – jak sama przyznała po latach – samej siebie. Trafiła w końcu do wspomnianego już klasztoru Zen. Doświadczenie religijne z całą pewnością odcisnęło piętno na jej życiu oraz na twórczości; wydaje mi się że właśnie ta lapidarna fraza jest wynikiem jej terminowania u Buddystów. Jakby chciała przekazać, że Prawda, Tajemnica kryje się między tym, co uchwytne i nieuchwytne, na granicy światów fizycznego i metafizycznego. Co ciekawe, mimo takiego spojrzenia na świat i wpływu, jaki wywarł na niej Buddyzm, w jej twórczości nie znajdziemy wątków religijnych ani wyrazu wiary. Ona szuka. Czasami jej utwory przybierają formę medytacji ale wciąż są bardzo silnie osadzone w konkrecie i rzeczywistości.
Charakteryzuje je wielkie współczucie dla wszelkich istot żywych, zarówno ludzi jak i zwierząt. W jej centrum jest człowiek i jego spotkania ze światem, z każdym jego przejawem – z innymi ludźmi, zwierzętami, przyrodą. Wiersze Hirschfield to wyraz stałego i permanentnego zdziwienia istnieniem.
Nawet przedmioty potrafią zaskakiwać swoim istnieniem oraz – pośrednio – prowadzą do kontemplacji wyobraźni ludzi, którzy je wytworzyli. Jeżeli ktoś szuka podobieństw do twórczości polskich poetów, to rzucać się musi w oczy podobna ciekawość istnienia Szymborskiej, wrażliwość na cierpienie słabych i wierność przedmiotom Herberta a także otwartość na kulturę Wschodu i współczucie dla pogardzanych Miłosza. Ten ostatni zresztą był wielkim miłośnikiem poetki. Nie sposób jednak doszukiwać się naśladownictwa albo zbyt wielu inspiracji poezją polskich twórców (choć kilku Hirschfield poświęca swoje utwory). Jest to jedynie podobieństwo, twórczość autorki Słodyczy jabłek, słodyczy fig jest autonomiczna. Stroni od metafizyki i kwestii religii, co jednak u polskich autorów występowało; skupia się na codzienności, szczegółach, drobinach istnienia.
Poezja Hirschfield to poezja codzienności widzianej przez pryzmat wzmożonej uwagi i intensywności obserwacji istnienia. Swoją twórczości wystawia świadectwo istnienia świata; a jakkolwiek takie zaglądanie pod podszewkę rzeczywistości, do jądra tajemnicy może się kojarzyć ze słownictwem, które byłoby zaciemnionym bądź przynajmniej zamglonym to poetka używa bardzo prostego języka i prostych pojęć. Unika wieloznaczności, raczej opisuje i pozostawia wielokropek, miejsce do kontemplacji czytelnika.