„Król” w Teatrze Polskim w Warszawie

Oczywistym jest, że któryś z teatrów zdecyduje się na adaptację prozy jednego z najbardziej poczytnych pisarzy ostatnich lat, Szczepana Twardocha, jednak jego utwory były na to zbyt hermetyczne z uwagi na zastosowane w nich głębokie stylizacje oraz raczej introspektywny charakter. Wcześniej Teatr Śląski spróbował zrobić to z Morfiną ale wyszedł spektakl dosyć kakofoniczny, o czym pisałem jakiś czas temu (o czym tutaj: Morfina_Teatr Śląski). Dopiero Król stanowił dobry materiał do przeniesienia na deski teatru. Powieść została „ubrana” przez pisarza w formę bardziej przystępną, w konwencję filmu gangsterskiego i to sprawia, że jest wdzięcznym materiałem do pracy.

Zanim przejdziesz do następnego akapitu zachęcam do przeczytania recenzji powieści; jest dostępna tutaj: Król. Proszę ją potraktować jako wstęp do niniejszego tekstu.

Króla w Teatrze Polskim w Warszawie rozpoczyna się występem stylizowanym na międzywojenny kabaret. Nie gasną nawet jeszcze światła, kiedy jednak z aktorek w stroju rewiowym wychodzi przed kurtynę i zaczyna śpiewać. Kabaret będzie estetyką, która będzie powracała w spektaklu w reżyserii Moniki Strzępki. I nie powinno to dziwić, bo kabaret jest jednym ze zjawisk dość powszechnie kojarzonych z epoką, choć – pozornie przynajmniej – nie do końca przystającą do tematyki i estetyki utworu.

Kiedy milkną ostatnie tony muzyki oczom widzów ukazuje się scena. Jest to scena ruchoma; możliwości tego technicznego rozwiązania zostały spożytkowane – jak sądzę – w pełni. Z jednej jej strony została pozostawiona rozległa wolna przestrzeń, wykorzystana szczególnie w tych scenach, w których akcja działa się na ulicach Warszawy, w klubie bokserskim, w biurach polityków; po drugiej stronie ściany, która dzieliła scenę znajdowała się ta mroczniejsza część świata: burdel Ryfki, w którym mężczyzn obsługiwała małoletnia Magda oraz miejsca rozbojów, wymuszeń, pobić. Bardzo dużym zaskoczeniem było dla mnie to, że choć scena była podzielona na dwie części, przedzielona ścianą, która pełniła rolę tła, to odpowiednie ustawienie sceny oraz oświetlenie sprawiało, że perspektyw było kilka, co sprawiało wrażenie jeszcze większej różnorodności świata przedstawionego.

https://www.youtube.com/watch?v=RRneVeDlz4g

Gra światłem jest doskonale wykorzystana do wykreowania stylizacji na film gangsterski. W mojej recenzji powieści pisałem o tym, że Król przypomina mi powieść gangsterską i wydaje mi się, że tym samym tropem poszedł reżyser spektaklu. Są sceny – szczególnie dotyczące działań, w których bojówka Szapiry używała przemocy wobec swoich przeciwników – w których do perfekcji wręcz używana jest gra świateł stroboskopowych, muzyki oraz ruch aktorów w zwolnionym tempie. Dzięki umiejętnemu połączeniu tych efektów na scenie widzimy obrazy rodem z amerykańskich filmów gangsterskich, chyba trochę inspirowane też twórczością Tarantino. Częścią konwencji jest też naturalistyczna dosłowność w ukazywaniu przemocy, brudu przestępczego półświatka dwudziestolecia międzywojennego. W zasadzie nie ma żadnego bohatera pozytywnego, a przemoc jest niezwykle plastyczna, sugestywna, czasami epatuje brutalnością. Co też odpowiada temu, co można było przeczytać w powieści ale oczywiście wrażliwość widzów jest różna i niektóre osoby mogą czuć, że pewna granica teatralnej umowności została przekroczona raz czy dwa razy (albo więcej; zależy od indywidualnej wrażliwości widza).

Niestety reżyser spektaklu zrezygnował właściwie całkowicie z bardzo ważnego wątku obecnego w pierwowzorze oraz w innych powieściach Szczepana Twardocha – z zagadnienia tożsamości bohatera. W powieści (jak i w ogóle w twórczości pisarza) jest to jeden z najważniejszych i potraktowanych z największym namaszczeniem problemów; w przedstawieniu jest on w zasadzie nieobecny, a szkoda, ponieważ spłyca to bardzo postać Jakuba Szapiry, pozbawia go bardzo istotnego elementu motywacji jego zachowania, źródeł jego pragnień pozostania królem miasta. Wydaje się że następuje tutaj przesunięcie ciężaru z problemu tożsamości na rzecz paraleli historycznych między dwudziestoleciem międzywojennym a współczesnością, które w powieści aż tak ważne nie były. Co prawda można było kilka wątków wychwycić i dostrzec podobieństwa, ale nie były one aż tak wyraźnie jak w przypadku spektaklu, w którym czasami aluzje były aż nazbyt wyraźne. Co prawda nie były aż tak siermiężne jak zaprezentował to Teatr Współczesny w swoim Czasie barbarzyńców ale chwilami zabrakło tak bardzo potrzebnej subtelności.

Na rzecz przedstawienia Teatru Polskiego przemawia bez wątpienia konsekwencja w realizacji konwencji, reżyser w pełni panuje nad własną widzą i ją realizuje. Mocną stroną jest też obsada. Trzeba dużo umiejętności i poświęcenia, aby opanować cały ten ruch, emocje, tempo, z którym akcja przewija się na scenie. Pojedynki bokserskie, popisy wokalne, ruch sceniczny wymagający sporego wysiłku fizycznego, zgrania choreograficznego i współpracy. A postaci na scenie jest dużo; dużo dzieje się na scenie i szybko się dzieje. Co więcej: ci sami aktorzy grają różne role. Wprowadza to niestety na początku małe zamieszanie i dezorientację ale dosyć szybko udaje się zapanować nad tą mnogością osób i zdarzeń. Przedstawienie trwa ponad trzy godziny ale zdecydowanie da się wytrzymać; głównie dzięki niewątpliwym, wielkim walorom wizualnym oraz niesamowitemu tempu akcji.

 

Rafał Siemko
Autor jaki jest, każdy widzi. Absolwent filologii polskiej, na co dzień pracuje w branży ubezpieczeniowej. Wielbiciel Metalliki, poezji Herberta, Miłosza i Szymborskiej oraz prozy Camusa i Vargasa-Llosy.
Skąd nazwa bloga? Rano czytam, później idę do pracy; po pracy gram na gitarze albo w piłkę nożną. A czas na pisanie znajduję jedynie w nocy. Aktualnie mieszkam w Monachium.
Rafał Siemko on Blogger

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *