No i stało się, przeczytałem najnowszą powieść Jakuba Małeckiego i nie wiem, co dalej. Nie wiem, ponieważ nie potrafię zebrać myśli. Nikt nie idzie jest książką z kategorii tych, które pozostawiają po sobie pytania i nie ma pod ręką łatwych odpowiedzi, autor ich nie podsuwa. Ale to nic, ten fakt nie budzi frustracji ale pobudza do myślenia, wyzwala w czytelniku wewnętrzną konieczność zgłębienia tej tajemnicy istnienia, która kryje się za losem bohaterów. W najnowszej powieści jednak ta tajemnica wydaje się tkwić w codzienności.
Tak, jak w poprzednich powieściach Małeckiego, tak i w Nikt nie idzie poznajemy bohaterów, którzy są niezwykłymi, niebanalnymi osobowościami. Każdy z nich jest postacią wyjątkową i niepowtarzalną z jakiegoś powodu. Marzena kolekcjonuje fotografie z fontannami. Z nią związał się mężczyzna zafascynowany komodami. Trwali tak w małżeństwie, dni mijały za dniami i kiedy myśleli, że ich życie nie przyniesie żadnych zdziwień, rodzi się chłopiec – Klemens. Ukochany syn, który będzie nie mniej osobliwym chłopcem niż jego rodzice. Okazuje się, że będzie on dzieckiem opóźnionym umysłowo, żyjącym we własnym świecie, zafiksowanym na kolorowych balonikach i różnych innych artefaktach. Pewnego dnia ten młodzieniec zostaje całkiem sam na świecie. I tego też dnia spotka Olgę – młodą kobietę, której uporządkowane, przyjemne życie zmieniła się nie do poznania. Trochę z własnej winy.
Bohaterowie Małeckiego już od Dygotu są inni, obcy, żyją poza światem, w którym egzystują przeciętni ludzie. A to dlatego, bo oni są nieprzeciętni, niezwykli. Są wycofani, trochę wsobni. W stosunku do świata zewnętrznego pozostają – pozornie przynajmniej – niezachwianie stoiccy. Na zewnątrz przynajmniej, bo wewnątrz prowadzą stałe zmagania ze światem i samym sobą, ponieważ też świat ich nie rozumie, nie odpowiada na ich wołania. Nie otrzymują wsparcia od innych, a kiedy otrzymują nie potrafią go przyjąć, zaakceptować. Pozostają chyba już na zawsze niezasymilowani. W jakiś sposób odstający od tego, co uważamy za normę, dziwni. Słowo „dziwni” być może jest tutaj nie na miejscu, ponieważ ma ono pejoratywne zabarwienie, a należy zauważyć, że konstruując postaci i opisując je, Małecki jest wobec swoich bohaterów niezwykle czuły. To jest właśnie tak wyjątkowe w prozie pisarza i to się nie zmienia. Zmieniają się inne rzeczy. Bo życie to zmiana przecież.
Zmienia się świat przedstawiony. Wciąż jest światem tym zewnętrznym, obcym, niegodnym zaufania, jednak teraz jest też światem większym. Do tej pory Małecki raczej koncentrował się na małych społecznościach, małych miasteczkach i wsiach. Teraz akcja toczy się w wielkiej i przez to chyba jeszcze bardziej niosącej samotność Warszawie. Miasto co prawda nie jest jednym z bohaterów, a stanowi jedynie tło wydarzeń, jednak jego wielkość sprawia, że możliwym staje się to, co niemożliwe byłoby w mniejszych miejscowościach. Wydaje się, że samo spotkanie Olgi i Klemensa w innym miejscu mogłoby być niemożliwe. Dzieje się tutaj coś niezwykłego i przedziwnego ale równocześnie kameralnego, doświadczenie dostępne jedynie nielicznym.
Taka jest najnowsza powieść Jakuba Małeckiego – kameralna i bardzo czuła wobec bohaterów. Nie mówi wszystkiego, pozostawia pewien margines na własną interpretację czytelnika. Zresztą nie wszystko da się zrozumieć i nie wszystko trzeba rozumieć. Nie dlatego, bo dzieje się coś poza wyobrażeniem, coś metafizycznego. Wręcz przeciwnie – jest bardziej przyziemne niż w poprzednich powieściach, namacalnie. Brak tego pierwiastka niezwykłości, którego być może byśmy oczekiwali mając w pamięci poprzednie książki autora. Wciąż jednak jest to ten sam Jakub Małecki, którego powieści potrafią zajmować na długie godziny.
Jakub Małecki, Nikt nie idzie, Wydawnictwo Sine Qua Non, Kraków 2018.