Ostatnią (i pierwszą) powieścią Łukasza Orbitowskiego, którą przeczytałem była Inna dusza, beletryzowany dokument na podstawie prawdziwych wydarzeń, które wstrząsnęły wpierw Bydgodszczą, a później całą Polską czasów transformacji ustrojowej. Książka sprawiła na mnie wielkie wrażenie, dlatego kiedy tylko pojawił się Kult wiedziałem, że muszę przeczytać tę powieść, mając nadzieję, że swoim poziomem co najmniej dorówna Innej duszy. Tutaj również kanwą dla powieści stały się prawdziwe wydarzenia.
W czerwca 1983 roku, w Oławie, niewielkim miasteczku na Śląsku, w ogródkach działkowych miała się objawić Matka Boska. Bohater wydarzeń, Kazimierz Domański, rencista, były pracownik techniczny kolei, utrzymuje, że Matka Boska przyszła, aby uwolnić go od przewlekłej choroby oraz przekazać mu moc uzdrawiania wszystkim, którzy zaufają Maryi oraz Domańskiemu. Miał też głosić przesłanie Pięknej Pani nie tylko swoim współziomkom ale też wszystkim Polakom oraz całemu światu. Oławskie objawienia przyciągnęły tysiące wiernych z całej Polski oraz z zagranicy, nie zostały jednak nigdy uznane przez Kościół.
Bohaterem powieści Orbitowskiego jest niejaki Henryk Hausner, pozornie alter-ego Domańskiego ale w istocie całkiem inna postać, jedynie bardzo luźno czerpiąca z historii mężczyzny. Protagonistą i narratorem powieści pozostaje jednak brat Henryka, Zbigniew – miejscowy fryzjer, od wielu lat szczęśliwie żonaty ale wciąż pałający namiętnością do kobiet. Jego opowieść to luźna, nieco rozwlekła historia Henryka i objawień ale też gawęda o czasach końca komunizmu, o Polsce w schyłkowej fazie PRL i transformacji, kiedy nic nie było pewne i niewiele było jasne. Oława jest miniaturą Polski ale też z uwagi na objawienia, które mają się tam dokonywać, jest czymś więcej.
Kultu nie należy traktować jako literatury faktu, autorowi nie zależy też na wyśmianiu polskiej religijności, wyrażającej się tutaj przez niezbyt udane, pełne rymów częstochowskich pieśni pielgrzymów; nadrabiające wielkością szkaradne rzeźby i tandetne architektonicznie świątynie. Powieść nie ma też za zadanie wyjaśnienia wydarzeń oławskich, ani przez chwilę autor nie podejmuje się oceny, jakie były źródła „objawień”. W zasadzie świat nadprzyrodzony jako taki nie jest nigdy na pierwszym planie, stanowi jedynie tło dla narracji o ludziach, którzy w jakiś sposób zostali postawieni wobec tychże – jakakolwiek by nie była ich natura – wydarzeń. Jest to opowieść o ludziach i tym, jaką postawę zajmą wobec zastanej rzeczywistości. Jest cała masa anonimowych „jeremiaszy”, pielgrzymujących do Oławy, aby zobaczyć cud i zostać uzdrowionymi. Ci pielgrzymi nie są jedynie bezimienną masą, są bohaterem zbiorowym. Są osoby, które próbują wykorzystać ponadnaturalne wydarzenia, aby je spieniężyć. Będą też osoby, które spróbują wykorzystać okazję, aby stać się kimś w rodzaju religijnego celebryty, zyskać swoje 5 minut sławy. Oczywiście z problemem będzie musiała się zmierzyć władza, która wówczas (przypomnijmy sobie) była otwarcie wroga Kościołowi i wierze. A i sam Kościół uosabiany tutaj przez prowincjonalnego księdza będzie z początku ignorował, a później atakował lokalnego proroka, upatrując w nim konkurenta. Orbitowski w istocie wykorzystuje ponadnaturalne tło wydarzeń do opisania całkowicie realnych osób, ich zachowań i reakcji. Sama wiara jako taka nie jest ani przez chwilę poddawana w wątpliwość. Wręcz przeciwnie, czytelnik może się przekonać, że z wiary płynącej prosto z serca – bez względu na to, czy jest ona w pełni zgodna z nauką tego czy innego Kościoła, czy jest bardziej ludowa – mogą się urodzić rzeczy niezwykłe. Większe niż mogłoby się wydawać za możliwe. Ale też ta sama wiara urodzi trochę zawiści,
Orbitowski doskonale wykreował bohaterów swojej powieści. Każdy z nich na własną, dogłębną i – co najważniejsze – spójną wewnętrznie osobowość. Jest „boży szaleniec”, o którym możemy powiedzieć, że jakkolwiek widzi coś, czego inni nie widzą i słyszy coś, czego inni nie słyszą, to w jego czynach jest bardzo dużo logiki. Choć porywa się na wielkie cele, to dzięki swojemu uporowi i konsekwencji udaje mu się metodą małych kroków osiągać kolejne cele. Nie zawsze legalnie ale to się nie liczy, liczy się tylko cel. Zbyszek, pozostaje w pewnym sensie jego nemesis – do cna racjonalny, nie podoba mu się, że jego brat prowadzi swoją działalność proroka-uzdrowiciela, próbuje nawet przemówić mu do rozumu. Mimo, że Henryk go nie słucha i uparcie robi swoje, Zbyszek chroni swojego brata i choć nie wspiera aktywnie Henryka, to dba, aby nie spotkało go żadne nieszczęście. To Zbyszek daje mieszkanie swojemu, bądź co bądź, niesamodzielnemu życiowo bratu. Trzecim z bohaterów, których mógłbym określić, jak głównym jest Danusia – żona Zbyszka, która nie jest do końca zadowolona z faktu, że choć ona i jej mąż mają już dorosłe dzieci, to wciąż mają na utrzymaniu też dorosłego szwagra. Cały czas wyraża swoje niezadowolenie z tego powodu ale też to ona właśnie najbardziej dba o podstawowe jego potrzeby – aby miał co zjeść, w co się ubrać.
Kult wpisuje się w gatunek powieści mówionej, (nieklasycznej ale jednak) gawędy. Przypominam mi nieco Traktat o łuskaniu fasoli Wiesława Myśliwskiego. Tutaj również całą historię poznajemy z relacji bohatera, który jednocześnie jest narratorem, który prowadzi pozorny dialog z rozmówcą, które obecności domyślamy się jedynie z tego, że czasami zwraca się bezpośrednio do niego. Z tego powodu nie jest to powieść linearna, sporo tu dygresji, przeskakiwań z tematu na temat, wybiegania w przyszłość i powrotów. Podobnie znajdziemy pewne niedoskonałości w języku narracji. Ale to tylko dlatego, bo jest to stylizacja na język potoczny osoby z bardzo konkretnego środowiska społecznego, z konkretnym wykształceniem i wykonywanym zawodem. Ta „niedoskonałość” uprawdopodobnia świat przedstawiony. Zbyszek, no cóż… prezentuje nam model mężczyzny, który postrzega siebie jako głowę rodziny, osobę decyzyjną, prostego, zwyczajnego faceta. Buduje wokół siebie obraz mężczyzny, dla którego najważniejsza jest rodzina ale rodzina podporządkowana jemu. Niezwykle ciekawe jest to, jak Orbitowski prowadzi narrację, aby Zbyszek własnymi opowieściami sam burzył obraz osoby, za którą chciał uchodzić. Krok po kroku.
Powieść Łukasza Orbitowskiego jest powieścią, która nie jest tym, czym się na pierwszy rzut oka może wydawać. Nie jest to literaturę faktu, choć widać, jak bardzo dokładny i dociekliwy był autor w poszukiwaniu prawdy o wydarzeniach oławskich. W istocie, jak sądzę, jest to powieść o stosunkach międzyludzkich – w ramach pewnej bardzo dużej grupy społecznej, w gronie bliższych znajomych, przyjaciół i w końcu w rodzinie.
Łukasz Orbitowski, Kult, Świat książki, Warszawa 2019