Monodram Zofii Wichłacz może zaskoczyć. Nieczęsto spotyka się przedstawienie teatralne, czy też utwór literacki, który tak swobodnie, w dosyć frywolnym tonie opowiada o wojnie i czasach okupacji. Spektakl oparty jest na pamiętnikach Hanny Zach, nastolatce, której wiek dojrzewania przypadł w latach czterdziestych dwudziestego wieku. Dziewczyna chce tylko jednego – być szczęśliwą.
Oczywiście, ktoś mógłby przypomnieć, że przecież powstało wiele komedii na temat wojny światowej, mniej lub bardziej przesiąkniętych satyrą, czarnym humorem czy też groteską. Jest tylko jedna różnica – Porozmawiajmy po niemiecku jest utworem/spektaklem non-fiction. Hanna żyła naprawdę; to, co widzimy na scenie wydarzyło się. Myśli, które słyszymy są myślami dziewczyny, która w ciężkich czasach wojny próbowała ułożyć sobie życie. A przede wszystkim dobrze się bawić. Właśnie to jest największym szokiem poznawczym – wydaje się, że jedyne czego Hanna chce, to bawić się. Nie jest to sposób myślenia, który do tej pory nie kojarzył się z wojną. Nie działa w podziemiu, nie angażuje się po stronie walczących. Jedyne, czego chce, to korzystać z życia.
Prawdę mówiąc, wojna w pamiętnikach Hanny jest niemalże nieobecna. Zupełnie jakby jej nie było. Jedynymi oznakami, że dzieje się coś niecodziennego jest to, że dziewczyna stale wspomina „lotników”. Chodzi o pilotów Luftwaffe, których spotyka w Warszawie. Nie mówi o nich: „Niemcy’, ponieważ to słowo było niemile widziane w tamtych dniach. Nie czuła wrogości do najeźdźcy, wręcz przeciwnie; twierdziła, że wszystko jej jedno, kto wygra. A nawet bezwstydnie kokietuje i flirtuje z przystojnymi okupantami. Dopiero wchodzi w świat romansów, bezwstydnego flirtu i powoli odkrywa swoją seksualność. Chce się bawić, chce uwodzić i być uwodzoną. Nie czuje się winna, bo dlaczego miałaby? Wszak „szesnastolatce wszystko wypada”. I nie jest tak, że Hanna nie godzi się na wojnę, dlatego chce na przekór Historii, żyć pełnią życia. Ona raczej wyparła wojnę ze świadomości, jako coś, co nie pozwala jej w pełni korzystać z uroków młodości.
Przedstawienie choć opowiada o wydarzeniach sprzed siedemdziesięciu lat, to jest wspomagane przez technikę. Na ścianach widzimy multimedialny pokaz zdjęć z epoki, od czasu do czasu słychać też nagrania audio; scena – w zależności od sytuacji – jest oświetlona mniej lub bardziej, a w momentach, w których Hanna opowiada o prywatkach (dzisiaj powiemy: imprezach), w których brała udział, scena jest rozświetlana wielobarwnymi światłami dyskotekowymi.
W Porozmawiajmy po niemiecku swój debiut sceniczny przeżyła Zofia Wichłacz. Co prawda ma już za sobą doświadczenia filmowe (Miasto 44 Komasy), ale teatr to z całą pewnością nieco inne doświadczenie. Bezpośredni kontakt z widzem nie onieśmielił jednak młodej aktorki, która na deskach Polonii pokazała się z najlepszej strony. Wcielenie się w Hankę wymagało od niej sporo pracy, ale końcowy efekt jest doskonały. Rola Hanny to trudna rola, pełna pułapek i – mimo wszystko – niejednoznaczna.
Porozmawiajmy po niemiecku mówi o wojnie, nie mówiąc o niej. Milczenie jest wymowne, ale też dużo mówi o głównej bohaterce, o jej psychice i przeżyciach. Trudno jest jednoznacznie ocenić postawę dziewczyny. Zaskakuje, pozostawia czasami pewnie niesmak, nie zawsze da się pojąć jej zachowanie, ale widz znajduje dla dziewczyny sympatię, trochę zrozumienia, współczucia. Myślę, że każdy musi sam wypracować własną opinię na jej temat.
Tekst pierwotnie ukazał się w portalu TerazTeatr.pl
Czas trwania: 70 minut, bez przerwy Data premiery: 14 maja 2015 Reżyseria: Łukasz Kos Praca z aktorką: Joanna Niemirska Obsada: Zofia Wichłacz