Racjonalność zła czy zło racjonalności? Na marginesie „Łaskawych” Jonathana Littella

Do Łaskawych Jonathana Littella wróciłem po kilkuletniej przerwie. Z pierwszej lektury, trochę pospiesznej, być może nawet nie do końca uważnej pamiętam, że przede wszystkim pozostawiła we mnie dosyć osobliwą mieszankę emocji – trochę obrzydzenia, chorej fascynacji złem i jego racjonalnością.

Fabuła przenosi czytelnika do 1941 roku, kiedy Niemcy zaczynają operację Barbarossa – atak na Związek Radziecki. Główny bohater, Maximilian Aue, świeżo upieczony doktor prawa w wieku około trzydziestu lat i oficer Sonderkommando, podąża z armią i na mijanych terenach prowadzi akcję oczyszczania ziem z przedstawicielami gorszych ras. Choć sam nie jest egzekutorem, to zawsze jest w pobliżu i obserwuje. Przeprowadza inspekcje, pisze meldunki, zgłasza wnioski optymalizujące. Jest urzędnikiem. Biurokratą zbrodni, jak pisał o takich osobowościach Zygmunt Bauman choćby w książce Nowoczesność i Zagłada. Aue odebrał klasyczne wykształcenie, doskonale włada greką, językiem francuskim, wydaje się, że opanował też – w różnym stopniu – kilka języków zza wschodniej granicy Niemiec. Bez wątpienia zna też historię wielu europejskich ludów i orientuje się doskonale w przeszłości odwiedzanych ziem. Widać to choćby podczas jego pobytu na Kaukazie, gdzie musi rozstrzygnąć, którzy z miejscowych to Żydzi, a którzy to muzułmanie, a zatem ­­– sojusznicy. Prowadzi niemal akademickie dysputy zarówno ze swoimi pobratymcami, jak i niektórymi przedstawicielami „gorszych ras”.

I tu uwaga – Aue nie jest krwiożerczym zbrodniarzem, chorym z nienawiści potworem. On myśli, czuje, nawet współczuje. Ale w imię ideologii, większego celu potrafi wznieść się ponad własne wątpliwości i emocje. Nie prezentuje sobą jakiejś odmiany świadomości szufladowej, którą prezentował sobą Jurgen Stroop znany z Rozmów z katem Kazimierza Mocarskiego. Aue nie twierdził, że istnieją dwie moralności, jedna dla rasy panów, a druga dla ras niższych. Jest wrażliwy na krzywdę innych ludzi. I tu trzeba zauważyć, że dla bohatera powieści Littella Żydzi nie są zwierzętami, ale ludźmi. Stać go na ludzkie gesty wobec swoich ofiar. Dzieje się to rzadko, ale te epizody są wyraziste. O wiele więcej jest wątków, w których postawa Auego świadczy o jego chłodnym, racjonalnym, nastawionym na maksymalizację efektów podejściu do Endlösung. Kiedy wymusza od urzędników zwiększenie racji żywnościowych dla więźniów, czy dostawy ciepłej odzieży, dłuższy czas odpoczynku, nie czyni tego ze szlachetnych pobudek. Więźniowie są materiałem budulcowym Rzeszy. Tryby wielkiej maszyny trzeba oliwić i utrzymywać w dobrym stanie, aby zmaksymalizować ich efektywność. Jednakże optymalizacja zakłada też, że ludzi, którzy nie są w stanie już pracować, należy zabić. Jest to konieczność.

Tadeusz Różewicz pisał w wierszu Unde malum, że zło bierze się „z człowieka/ zawsze z człowieka/ i tylko z człowieka”, mówiąc tym samym, że to człowiek jest w pełni odpowiedzialny za swoje czyny, a powoływanie się na szatana czy złe duchy to jedynie alibi, próba zrzucenia z siebie win. Hannah Arendt pisała z kolei o banalności zła. Zło jest powszechne, normalne i „biurokratyczne”, w największym stopniu jest popełniane przez zwykłych, „szarych” ludzi (polecam lekturę Eichmanna w Jerozolimie tejże) i dlatego banalne. Ale czy może być ono racjonalne? Aue to fascynująca postać. Nie jest bestią, ale nie jest też postacią pozytywną. Jest moralnie indyferentnym wielbicielem filozofii, literatury i muzyki. A przy tym jest też doskonale racjonalny. W pewnym sensie – co jest zdradliwe i w istocie zatrważające – może budzić nie tyle może sympatię, co zrozumienie czytelnika. W jakimś stopniu potrafiłby uzasadnić logicznie swoje postępowanie. Pojawia się zasadnicze pytanie, które należy sobie postawić w tym momencie – czy zło jest racjonalne? Czy zło można sobie zracjonalizować? Czy też idziemy jeszcze dalej i możemy powiedzieć, że racjonalizm jest zły?

Powieść Jonathana Littela jest nazywana pornografią zbrodni. Określenie wydaje mi się dosyć trafne, ponieważ autor pokazuje zbrodnie nazistów z bardzo naturalistycznie, niemal kloacznie. Nierzadkie są opisy, kiedy widzimy jak Niemieccy żołnierze w idealnie skrojonych mundurach i wypastowanych butach toną w błocie i gównie zmieszanymi z ludzkimi wnętrznościami. Śmierć została całkowicie odarta z godności. Mordowanie stało się przedsięwzięciem, pracą na etat. Jeżeli pojawiają się jakieś wyrzuty sumienia u bohatera, to jedynie rozpatrywane pod kątem wydajności i dbałości o estetyzm swojej pracy. Trudno oprzeć się wrażeniu, że autor czerpał jakąś chorą satysfakcję z pisania o potwornościach wojny. I to fascynuje. Nie wykluczam, że był to celowy zabieg, pozwalający zwrócić uwagę na swoją książkę za pomocą prowokacji; jednakże jeżeli wgłębić się bardziej, to pozostaje przyznać, że sens tego zabiegu nie był czysto estetyczny, ale też w dużym stopniu miał na celu zestawić zimne wyrachowanie, podparte logiką z cierpieniem i śmiercią. Według filozofii Aue, Niemcy zabijają jedynie tych, którzy muszą być zabici. W jego mniemaniu Niemcy nie nienawidzą, ale jedynie (!) służą większemu, obiektywnemu dobru. Jest to logika bardzo zwodnicza, relatywizuje zło, które się dzieje. A w zasadzie poniekąd usuwa Holocaust poza granice oceny moralnej; pozostawia jedynie miejsce na ocenę efektywności przedsięwzięcia.

Cała reszta powieści to w mniejszym bądź większym stopniu grafomania. Masa wątków epizodycznych, dygresje. Peregrynacje Auego po Europie, z których nie zawsze cokolwiek wynika. Ponadto Aue – z niejasnych powodów dla konstrukcji postaci – jest homoseksualistą, z upodobaniem do różnego rodzaju dewiacji. Nie będę opowiadał ze szczegółami; dość wspomnieć, że przytacza historię z dzieciństwa, kiedy z lubością przyglądał się jak ojczym zjadał kiełbasę, którą on wcześniej masturbował się analnie. Dlaczego takie wątki w życiorysie Auego? Być może po to, aby (anty)bohater nie był aż tak doskonały. A być może ma to na celu zasugerowanie czytelnikowi, że aby nienawidzić innych trzeba choć trochę nienawidzić samego siebie.

Co jest z tą powieścią takiego niesamowitego? Autor odwraca role. Literatura najczęściej opowiada o wojnie i Holokauście z perspektywy ofiary. Zło fascynuje, dusza przesiąknięta niegodziwością również. Natomiast tutaj granice nie są tak wyraźne, jak tego byśmy sobie życzyli. Zło istnieje, ale go nie ma. Przynajmniej pozornie. Intelekt nie tyle odwraca moralność, nie tyle nihilizuje, co potrafi ją sobie podporządkować bądź dezintegruje ją. Wpisuje się to w dyskurs historiozoficzny, który mówi, że Holocaust jest naturalnym wynikiem dwudziestowiecznej racjonalności i zbiurokratyzowanych rządów.

 

Jonathan Littell, Łaskawe, tłumaczenie: Magdalena Kamińska-Maurugeon, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008.
Rafał Siemko
Autor jaki jest, każdy widzi. Absolwent filologii polskiej, na co dzień pracuje w branży ubezpieczeniowej. Wielbiciel Metalliki, poezji Herberta, Miłosza i Szymborskiej oraz prozy Camusa i Vargasa-Llosy.
Skąd nazwa bloga? Rano czytam, później idę do pracy; po pracy gram na gitarze albo w piłkę nożną. A czas na pisanie znajduję jedynie w nocy. Aktualnie mieszkam w Monachium.
Rafał Siemko on Blogger

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *