Niniejsza recenzją będzie traktowała o dwóch książkach na raz. O dwóch niezwykłych publikacjach, które mają wspólny temat i które powstały w podobnych okolicznościach i są równie poruszające, pobudzając najbardziej nawet skryte emocje czytelników. Pierwszą z tych książek są wydane przez Wydawnictwo WAB Pieśni bełkotu. Mamine godzinki autorstwa belgijskiego pisarza, Erwina Mortiera; drugą natomiast Kroniki raka George`a Johnsona. Obie książki powstały pod wpływem osobistych doświadczeń autorów, są świadectwem ich przeżyć wewnętrznych w obliczu dramatu, jakim jest choroba najbliższych im osób. U matki belgijskiego pisarza została stwierdzona choroba Alzheimera. Głównym wątkiem w książce George`a Johnsona są natomiast zmagania żony autora z rakiem macicy; pojawiają się w niej jednak też wątki poboczne dotyczące śmiertelnej choroby nowotworowej jego młodszego brata. Obaj mężczyźni musieli obserwować, jak postępująca choroba zabiera krok po kroku jakąś cząstkę bliskich im osób.
Oczywiście różnice w postępowaniu medycznym i rokowaniach w przypadku obu tych chorób istnieją. Nowotwór Nancy Johnson, choć z bardzo nieprzychylnymi rokowaniami, długotrwałą i wyczerpującą terapią daje szanse na wyleczenie. W przypadku choroby Alzheimera można tylko obserwować, jak ona postępuje, zabierając chorego. W tym przypadku strata nie jest nagła lecz pozostaje raczej procesem. Powolnym, z krótkimi okresami pozornej stabilizacji ale jednak konsekwentnym i nieodwracalnym.
Obaj mężczyźni przyjęli zgoła inne spojrzenie na chorobę. George Johnson przyjął postawę bardziej intelektualną, próbował zrozumieć, co dokładnie się dzieje z jego żoną. Jednym z najciekawszych rozdziałów książki Johnsona był ten, w którym próbował on udzielić odpowiedzi na pytanie, skąd w ogóle bierze się nowotwór; jak to się dzieje, że organizm produkuje komórki, które zaczynają w sposób niekontrolowany się mnożyć i rozrastać. Johnson przedstawia dwie główne teorie naukowe, na które natrafił w trakcie poszukiwań. Jedna mówi, że nowotwór jest koniecznym kompromisem naprawy i modyfikacji komórek niezbędnym ewolucji; druga natomiast, że proces transformacji jednej komórki ze zdrowej w złośliwą może być wynikiem walki o przetrwanie między komórką i jej własnymi mitochondriami. Johnson bez wątpienia chciał „poznać wroga”, dlatego jego książka przyjęła charakter o wyraźnym rysie popularnonaukowym, pełnym informacji, ciekawostek i anegdot. Co nie oznacza, że pozbawiona jest treści bogatych w emocje. Wręcz przeciwnie, jest ona świadectwem wielkiego uczucia, którym mężczyzna obdarzył swoją żonę i poczucia bezsilności w perspektywie bardzo prawdopodobnej rychłej jej utraty. Książka Mortiera jest zgoła inna. Również jest świadectwem w obliczu mające się stać straty, jednak nie ma w niej elementów próby dociekania powodu i istoty choroby. Jest to zapis w formie dziennika, poszarpanych zapisków, notatek, wyjątków z życia. Obserwacji autora. uważny czytelnik zauważy, że zapiski te praktycznie nie mają przymiotników, w większości są to relacje z przebytych zdarzeń, epizodów z życia.
W obu przypadkach mimo różnego podejścia do problemu, wspólna jest rezerwa, z którą podchodzą do choroby bliskiej osoby. Mało (o ile w ogóle) jest akapitów, w których pozwalają sobie na ekshibicjonizm emocjonalny. Nie mówią wprost, co ich boli, nie obnażają swoich uczuć. Wielki ładunek emocjonalny jest ukryty gdzieś pod spodem, pod tekstem, ukryty miedzy słowami, w milczeniu między słowami. W Pieśniach bełkotu widać poetycki rodowód Flamandczyka. Można się pokusić o nazwanie książki zbiorem próz poetyckich, a nie dziennikiem. Belg posługuje się doprawdy wspaniałym, pięknym językiem i nieoczekiwanymi metaforami, które mają za zadanie dotknąć istoty choroby. Opisać to, czego łatwo się opisać nie da, opisać emocje bez używania zbyt prostych, banalnych słów. Chce nazwać emocje i własne przeżycia bez odwoływania się do własnych przeżyć. Mortier ujawnia przewrotność choroby Alzheimera – ona kradnie umysł, pozostawiając ciało nietknięte. Co prowadzi do zadania sobie pytania, czy to jeszcze jest jego matka, czy już tylko wspomnienie po niej.
Obie książki zdecydowanie polecam, obie są równie zajmujące i przejmujące. Ich ciężar gatunkowy może w jakiś sposób przytłaczać czytelnika, który pamięta, że są to opowieści oparte na wydarzeniach autentycznych, że są to bardzo osobiste, intymne relacje autorów o życiowym dramacie, któremu musieli stawić czoła. Traktują one też o niezbywalnej, właściwej każdemu człowiekowi godności, której czasami – jak się może wydawać – natura chce ludzi pozbyć.
Jako post scriptum dodam, że ten tekst mógł być potrójną recenzją, ponieważ mam na swojej półce jeszcze jedna książkę o podobnej tematyce, jednak o niej już pisałem. Zapraszam do przeczytania mojej recenzji książki Christophera Hitchensa, Śmiertelność. Jest ona podobna do dwóch wyżej wymienionych książek, ponieważ również stanowi świadectwo ludzkiego dramatu w obliczu śmiertelnej choroby. Jednakże Śmiertelność jest dziennikiem intelektualnym autora w perspektywie własnej niechybnej śmierci.
George Johnsona, Kroniki raka, Wydawnictwo Wielka Litera, Warszawa 2014 Erwin Mortier, Pieśni bełkotu. Mamine godzinki, Wydawnictwo WAB, Warszawa 2014