„Partyzanci Broz Tity wyzwolili Jugosławię bez pomocy Sowietów” – śpiewał Kazik Staszewski. Czy jednak rzeczywiście Tito wyzwolił swój kraj? W swojej najnowszej książce Bozidar Jezernik, słoweński etnolog i antropolog , pokazuje, jak wyglądał początek i rozkwit zjawiska zwanego „stalinizmem antystalinowskim” w kraju będącym azylem i ojczyzną dla wielu zróżnicowanych narodów. Tyglem tak wielu kultur i tradycji, który stał się dla nich wszystkich areną walki o władzę, a następnie walki o jej utrzymanie.
„Naga wyspa” („Goli otok”) spełniała w byłej Jugosławii funkcję podobną do tej, jaką w Związku Sowieckim gułagi, a obozy koncentracyjne w faszystowskich Niemczech. Początkowo było to narzędzie walki politycznej, a następnie narzędzie terroru urosłe do rangi symbolu władzy totalitarnej, która wolała, aby „dziesięciu niewinnych zostało uwięzionych, niż jeden winny uniknął kary”. Obóz był położony w oddaleniu od stałego lądu, na wyspie gdzieś na wybrzeżach Adriatyku. Był to ląd niezamieszkany, o rozległych i opustoszałych terenach, bez choćby śladu roślinności czy zwierząt, nie było nawet wody zdatnej do picia. Stąd też wzięła się jej nazwa, jak mówi jedna z byłych więźniarek: „to my ubraliśmy wyspę w nasze ciała i nawodniliśmy ją naszą krwią i potem”. Aż do lat 90. XX wieku na samo wspomnienie tej nazwy mieszkańców Jugosławii opanowywał irracjonalny strach. Bardzo często w relacjach ocalałych powtarza się porównanie wyspy do piekła Dantego, jakby Tito przy tworzeniu obozu dla „zdrajców narodu” inspirował się Piekłem, III częścią Boskiej Komedii. Naga wyspa była idealnym miejscem ze względu na jej znaczenie psychologiczne. Reżim nie chciał zlikwidować swoich oponentów politycznych fizycznie, ale raczej dać im do zrozumienia i udowodnić namacalnie, że znaleźli się oni poza nawiasem społeczeństwa, pozbawić chęci życia, ostatków nadziei i stworzyć z nich żywe trupy. Trafić na Goli stok było nadzwyczaj łatwo. Tak jak w krajach Związku Sowieckiego najpowszechniejszym „przestępstwem” była nieumiejętność trzymania języka za zębami. Popularny był dowcip: „Zaraz po wojnie mężczyzna wyszedł na ulicę i krzyknął: Precz ze Stalinem! Został aresztowany na cztery lata. Po wyjściu na wolność nie chciał popełnić kolejny raz tego samego błędu, dlatego krzyknął: Niech żyje Stalin! I ponownie trafił za kratki na cztery lata”. Za taki dowcip można było trafić do więzienia.
Już chwilę po transporcie więźniów na wyspę nowo przybyłych spotykało uroczyste przywitanie. Starzy więźniowie ustawiali się w szpaler o długości 500 do 1500 metrów i okładali przechodzących wzdłuż tak powstałej drogi bez litości po całym ciele. Po głowie, nogach, brzuchu, plecach, genitaliach. Miało to podwójny cel – z jednej strony miało upodlić i pokazać nowym ich miejsce w hierarchii, a z drugiej strony lżenie „zdrajców” i znęcanie się nad nimi miało udowodnić, że czynią postępy w swojej reedukacji ku jedynej właściwej drodze. Dla jednych symboliczne przejście ze świata zewnętrznego do więzienia, zakładu karno-edukacyjnego, a dla drugich przejście z jednego stopnia hierarchii do drugiego. W obozie istniała trzystopniowa hierarchia. Najwyżej była grupa reedukowanych – czyli tych osób, które się „nawróciły”, istniała też grupa pośrednia, zazwyczaj byli to nowo przybyli, dopiero przystosowujący się do życia w obozie. Trzecia grupa to „banda” bądź „bandyci” – uznawani za zdrajców ojczyzny i Tita, w trakcie pobytu w obozie nie chcieli uznać swoich win i rozpocząć reedukacji bądź za słabo się o to starali. Obowiązkiem innych więźniów było znęcanie się fizycznie oraz psychicznie nad „bandą”. Bijąc ich, udowadniali swoją wierność reżimowi i gotowość do rewizji poglądów. Kto nie stosował przemocy wobec „bandytów” bądź nie przykładał się do bicia, sam stawał się jednym z nich. Dzięki takiemu systemowi bardzo szybko ofiary stawały się katami. Była to samonapędzająca się spirala przemocy. Żywe było przekonanie, że więźnia należy całkowicie sponiewierać i zgnębić, aby ze szczątków dawnego człowieka odrodził się człowiek nowy i lepszy, poświęcony całkowicie sprawie swojego Wodza.
Więźniów wyniszczano głodem oraz brakiem wody, aby osłabić ich wolę buntu. Dobrze zdawano sobie sprawę, jak efektywnym narzędziem kształtowania umysłów był pusty żołądek. W celu zdobycia jedzenia stale głodni mieszkańcy wyspy byli gotowi na największe poświęcenia, w tym okradanie swoich braci w cierpieniu. Skutkowało to oczywiście powstaniem atmosfery wzajemnej nieufności i zagrożenia. W kraju niezwykle rzadko zabierano głos w sprawie Nagiej wyspy publicznie bądź prywatnie. Powszechny był strach przed represją, ale też ze względu na strategię reżimu, która polegała na wzbudzaniu wzajemnej nieufności i zachęcania do agresji i przemocy. Dzięki milczącemu przyzwoleniu strażników, a nawet zachęcaniu do stosowania przemocy ofiary stawały się oprawcami i uczestnikami całego systemu. Ze względu na to nie wspominali o swoim pobycie na wyspie, aby nie narazić się na potępienie ze strony społeczeństwa. Książka Bozidara Jezernika jest dlatego ciekawa, że przywołuje świadectwa zarówno prześladowanych, jak i prześladowców.
Tekst pierwotnie ukazał się w portalu NoirCafe.pl
Bozidar Jezernik, Naga wyspa. Gułag Tity, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013.