Racjonalista w obliczu śmierci. Christopher Hitchens, „Śmiertelność”

Sądzę, że wiele osób słyszało o Christopherze Hitchensie, jednak – bardziej chyba pro forma – przywołam kilka faktów dotyczących jego osoby. jego pierwociny dziennikarskie można znaleźć w archiwum magazynu „International Socialism” (pismo o wydźwięku lekko trockistowsim) ale rozpoznawalny i sławny stał się po podjęciu pracy w „The Nation”. Rozgłos przyniosła mu ostra krytyka Billa Clintona i Henry’ego Kissingera. W roku 1995 natomiast ukazała się jego książka Misjonarska miłość, w której poddaje krytycznej ocenie działalność Matki Teresy (książka doczekała się również ekranizacji w formie filmu dokumentalnego). W 1997 roku watykańska Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych poprosiła go o przyjęcie roli adwokata diabła i złożenie zeznań w procesie beatyfikacji słynnej misjonarki. Kolejnym kamieniem milowym w jego karierze publicystycznej staje się premiera książki Bóg nie jest wielki (2007), będąca polemiką z religiami, religijnym fundamentalizmem oraz samą wiarą w Boga. Pod koniec czerwca 2010 roku zdiagnozowano u niego nowotwór złośliwy przełyku z rozległymi przerzutami do płuc i węzłów chłonnych.

Właśnie ostatniego okresu życia będzie dotyczyła książka. Jest to na poły dziennik intelektualny, a na poły świadectwo racjonalisty znajdującego się w obliczu nieuchronnie zbliżającej się śmierci. W Śmiertelności Hitchens opisuje swoje pierwsze myśli dotyczące postawionej diagnozy, przebieg leczenia oraz powolną ale konsekwentną degenerację jego ciała. o wiele bardziej obawia się postradania umysłu niż ciała. Tego, że nie będzie w stanie myśleć, wątpić i prowadzić dyskusji z właściwą sobie błyskotliwością. Nie daje się ponieść emocjom, nie rozpacza. Przeciwnie, jak przystało na sceptyka i racjonalistę, potrafi nieco się wycofać i spojrzeć na swoją chorobę i perspektywę zbliżającej się śmierci z dystansu, dekonstruując przy tym zjawisko umierania i śmiertelności z jego całą emocjonalną „otoczką”; począwszy od słownictwa i semantyki, którą ludzie zwykli używać w obliczu choroby i śmierci, przez wielowątkowe sprawozdanie z refleksji towarzyszących umieraniu, po uzasadnienie (bardziej swoją postawą niż słowami) konieczności zachowania wierności własnym przekonaniom i samemu sobie.

 

Hitchens wyraźnie odżegnuje się od metafizycznej i nobilitującej (jakoby) funkcji cierpienia. Pokazuje, że przede wszystkim jest to proces fizjologiczny, w którym ciało traci swoje funkcje i powoli, acz nieubłaganie ulega degeneracji. Wystarczy powiedzieć, że jedną z pierwszej rzeczy, na temat której się wypowiada jest fraza: „walczyć z rakiem”, zauważa, że bardzo rzadko tej terminologii batalistycznej używa się w stosunku do innych schorzeń. nie mówi się, ze chory walczy z cukrzycą, z zawałem serca, z niewydolnością nerek. I zauważa – na swoim przykładzie – że w przypadku nowotworu to raczej choroba walczy z organizmem nosiciela, a nie na odwrót. Poddaje w wątpliwość aforyzm przypisywany Nietzschemu, który miał powiedzieć, że „co Cię nie zabije, uczyni Cię silniejszym”. Z wielkim zdziwieniem obserwuje reakcje jego religijnych (niegdyś) adwersarzy, którzy uznają jego nowotwór za karę boską ale też znajduje czas na wykpienie cudownych terapii szamanów medycyny alternatywnej.

W pewnym sensie rzucił wyzwanie śmierci, przyjmując ją dokładnie w ten sam sposób, w jaki żył:  z poczuciem humoru, racjonalnością, sceptycyzmem. Największe obawy Hitchensa dotyczyły tego, że zostanie odcięty od świata, od przyjaciół, dyskusji (nawet z adwersarzami); że nie będzie w stanie komunikować się ani werbalnie ani poprzez pismo (jego kończyny były dotknięte neuropatią, a leki przeciwbólowe które przyjmował potęgowały efekt niewładności palców rąk). A błyskotliwości i poczucia ironii nie traci do końca. Przekornie nazywa sytuację, w której się znalazł mianem „Tumorowa”, do końca kpi z zabobonów, z osób, które uważają jego chorobę karą boską (choć może nie tyle kpi, co dobrotliwie aczkolwiek z subtelną ironią wyjaśnia, dlaczego ich pogląd nie jest do końca rozsądny nawet przyjmując – wbrew własnym przekonaniom – że Bóg istnieje). Do końca bronił wartości i przekonań, które były dla niego najważniejsze. Do samego końca nie uległ pokusie zakładu Pascalu, który nazywał tchórzostwem i oportunizmem.

Śmiertelność jest książką wyjątkową; smutną ale nie przygnębiającą, raczej refleksyjną. Jest też wyrazem przekonania, że życie ma swoją godność, a przede wszystkim stanowi przede wszystkim świadectwo wierności sobie aż do samego końca.

Christopher Hitchens, Śmiertelność, Tłumaczenie: Radosław Madejski, Sonia Draga, Katowice 2013
Rafał Siemko
Autor jaki jest, każdy widzi. Absolwent filologii polskiej, na co dzień pracuje w branży ubezpieczeniowej. Wielbiciel Metalliki, poezji Herberta, Miłosza i Szymborskiej oraz prozy Camusa i Vargasa-Llosy.
Skąd nazwa bloga? Rano czytam, później idę do pracy; po pracy gram na gitarze albo w piłkę nożną. A czas na pisanie znajduję jedynie w nocy. Aktualnie mieszkam w Monachium.
Rafał Siemko on Blogger

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *