Na czworaka. Teatr Polonia

Okazało się, że Jerzy Stuhr i ja mamy ze sobą coś wspólnego. Zarówno on jak i ja pisaliśmy prace magisterskie na temat twórczości Tadeusza Różewicza. Ja pisałem na temat poezji, pan Stuhr natomiast na temat dramatu. Jednego, szczególnego dramatu. Dzisiaj aktor (i reżyser zarazem) zauważył szansę na powtórną analizę i interpretację Na czworakach.

Stuhr mówi, iż zdecydował się na pracę nad tym projektem ze względu na fakt, iż czuje obecnie jeszcze silniejszy związek z tekstem niż wcześniej, kiedy pisał o nim jako student. Jak sam mówi, teraz postrzega dramat bardzo autoironicznie. Widzi paralelę między jego sytuacją życiową i artystyczną i sytuacją Laurentego. Pozwala mu to spojrzeć na siebie z dystansu.

Główny bohater dramatu, Laurenty jest personą niezwykłą. Zdziecinniały, infantylny (poznajemy go kiedy bawi się kolejką elektryczną. Kiedy zabawka się psuje słyszymy jego dziecinny lament). Przesilenie twórcze w jego życiu już nastąpiło, to „coś” – natchnienie, konieczność pisania już go nie nawiedza. Laurenty mówi ze sceny, że kiedyś czuł jak poezja się do niego zbliża i biegł na jej przywitanie. Dzisiaj już ignoruje jej wołanie. Grzeje się w blasku swojej sławy, która – choć od jakiegoś czasu nie poparta nowymi dziełami – wciąż tli się jasnym światłem, cały czas tkwi na parnasie. Mimo jego ekscentryzmu (czy też raczej zdziwaczenia) nie może odpędzić się od kolejnych delegacji, które chcą go uhonorować medalami za twórczość, a nawet od młodej miłośniczki jego poezji, która wzbudza w nim uśpione od jakiegoś czasu żądze. Stale towarzyszy mu też Pelagia – gosposia, która stanowi przeciwwagę dla Laurentego. Utrzymuje jego dom od ponad dwudziestu lat w ładzie i porządku. Jej proste pojmowanie świata i troska o sprawy przyziemne sprawiają, że jej chlebodawca może oddawać się beztroskim dziwactwom i rozmyślaniom. A jego ostatnim dziwactwem jest chodzenie na czworakach. W ten sposób przyjmuje gości oraz delegatów ministerstwa, którzy przyszli go uhonorować medalem.

<iframe width=”560″ height=”315″ src=”https://www.youtube.com/embed/07obtIES234″ frameborder=”0″ allowfullscreen></iframe>

Rzeczywistość miesza się z obrazami powstającymi w głowie bohatera, z jego urojeniami. Trudno rozstrzygnąć co jest prawdą, a co jedynie wyobrażeniami. Sztuka zawsze przedstawiana jako dziedzina wykraczająca poza codzienność, w jakiś sposób nobilitowana; tutaj w konfrontacji z codziennością staje się fraszką. Poezja i jej kapłan – poeta w zderzeniu z rzeczywistością jawi się jako niegroźny wariat. A może gardząc śmiertelnikami specjalnie udaje błazna? Czy też próbuje sprostać mitowi poety-geniusza, ale nie potrafi temu podołać bądź nawet nie próbuje. Seks jest dla niego o wiele atrakcyjniejszy niż poezja. Noc z młodszą, atrakcyjną kobietą jest dla niego ważniejsza niż honory i poezja. „Ideał sięgnął bruku”. Szok i niedowierzanie. Ale czy na pewno? Czy poeta jest kimś innym niż cała reszta? Na te pytania chciał odpowiedzieć Tadeusz Różewicz i raz na zawsze rozstrzygnąć narosły wokół sztuki mit.

Na czworakach w teatrze Polonia to dzieło przede wszystkim Jerzego Stuhra. On je wyreżyserował, on gra główną rolę. Nie twierdzę, że gra samego siebie, ponieważ sądząc po tym, co mówi o swojej roli (choćby w programie do przedstawienia) oraz jak mówi, ma do niej sporo dystansu. Tym niemniej jest to wspaniała kreacja pana Stuhra. Mateusz Kmiecik w roli Pudla (inkarnacja szatana?) doskonale się sprawdził. Jego żywiołowe psie ruchy, piskliwe szczekanie oraz ciekawy strój sprawiły, że jest to obok Laurentego najbardziej chyba wyrazista postać. A przynajmniej najbardziej wyrazista rola. Jest też Pelagia, stale napominająca mistrza o stygnącej zupie. Dorota Stalińska wspaniale odzwierciedla stereotyp gderającej, ale troszczącej się o Pana gosposi.

Zdaję sobie sprawę, że czytając niniejszą recenzję można mieć wrażenie, że powstał spektakl bardzo hermetyczny, niestrawny i adresowany do wąskiego grona odbiorców. Jednakże prawda jest inna. Na czworakach jest pełny charakterystycznego dla Różewicza absurdu, który jednakże nie przytłacza jak absurd Kafki bądź Ionesco. Surrealizm scen i zdarzeń oraz ich karykaturalność są zabawne. Zderzenie sacrum i profanum skutkuje nie katastrofą, ale farsą. A jej kulminacją jest ostatnia scena, która jest tyleż symboliczna, co w pewnym sensie nokautująca – autora oraz widza.

 

Tekst pierwotnie ukazał się w portalu TerazTeatr.pl

 

Czas trwania: 110 minut, 1 przerwa

Data premiery: 5 listopada 2015

Reżyseria: Jerzy Stuhr

Światło: Adam Czaplicki

Scenografia i kostiumy: Elżbieta Terlikowska

Muzyka: Jerzy Satanowski

Asystent scenografa i kostiumologa: Małgorzata Domańska

Producent wykonawczy: Ewa Ratkowska

Asystenci reżysera: Ewa Ratkowska i Piotr Kurzawa




Obsada:

Anna Karczmarczyk, Dorota Stalińska, Michał Breitenwald, Wojciech Chorąży, Andrzej Glazer, Wiesław Komasa, Maciej Kosmala, Krystian Łysoń/Mateusz Kmiecik, Jerzy Stuhr
Rafał Siemko
Autor jaki jest, każdy widzi. Absolwent filologii polskiej, na co dzień pracuje w branży ubezpieczeniowej. Wielbiciel Metalliki, poezji Herberta, Miłosza i Szymborskiej oraz prozy Camusa i Vargasa-Llosy.
Skąd nazwa bloga? Rano czytam, później idę do pracy; po pracy gram na gitarze albo w piłkę nożną. A czas na pisanie znajduję jedynie w nocy. Aktualnie mieszkam w Monachium.
Rafał Siemko on Blogger

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *