Makbet (reż. Justin Kurzel)

Czytałem ten dramat w oryginale, w czterech różnych polskich tłumaczeniach, widziałem różne ekranizacje i adaptacje teatralne, ale Kurzel dokonał rzeczy niesamowitej – opowiedział tę historię od nowa.

Film powala klimatem – mroczny, gęsty od szaleństwa, które kipi z ekranu, lepiący się od zła przekraczającego kolejne granice. Staje się studium nieokiełznanej żądzy władzy, który opanowuje dzielnego i prawego niegdyś Makbeta. Ambicja pchnie go do pierwszej, największej zbrodni – królobójstwa, później kierują nim strach, złość na samego siebie, pycha. Popełniwszy jedną zbrodnię, aby zdobyć władzę, tan Kawdoru i Glamis, musi popełnić kolejną, aby ją utrzymać. Następnie jeszcze jedną i jeszcze jedną… Żądza krwi nabiera monstrualnych, karykaturalnych wręcz rozmiarów, a Makbet powoli się zatraca.

Wizualnie film został zrealizowany w poetyce onirycznej; chociaż bardziej od snu przypomina koszmar, z którego bohaterzy nie mogą się obudzić. Makbet zatraca poczucie rzeczywistości: widzi rzeczy, których nie ma, wszędzie tropi spiski i zawiść. W szkole zwykło się uczyć, że Makbet widzi ducha swojego kompana, Banka, ponieważ dręczy go sumienie. Tak w istocie jest, jednakże tutaj jest to też znak jego powolnego odchodzenia od zmysłów; jego dusza pogrąża się w mroku, tak jak w mroku jest spowita sala kinowa podczas seansu.

W czasach teatru elżbietańskiego kiedy wszystko było umowne, a scenografia była ograniczona do minimum i była symboliczna, tekst był tak naprawdę jedynym nośnikiem sensu, aktorzy swoim ciałem musieli oddawać wszystkie emocje, widz musiał być uwrażliwiony na każde słowo, ponieważ mogło ono nieść znaczenie istotne dla całości utworu. Dramat musiał bronić się sam. Dzisiaj oczywiście dzieła Szekspira nie straciły nic na mocy, ale kino ma dodatkowe atuty, które może wykorzystać. I szczęśliwie Justin Kurzel wykorzystał w pełni dobrodziejstwa sztuki filmowej.

Michael Fassebender jako Makbet

Wszechogarniająca ciemność, gra światłocieniem (chociaż więcej tutaj cienia niż światła), mgła, szarości rozrywane przez szkarłat krwi, brutalna przemoc… A w samym środku jest on – Makbet, tragiczny bohater. Mężczyzna jest centrum i na nim się skupia cała uwaga, on jest katalizatorem wydarzeń. Być może właśnie dlatego w ważnych momentach akcja spowalnia, czas jest zamrażany, a spośród zgiełku i wrzawy pola bitewnego, nad oceanem czy też w komnacie zamku królewskiego kamera szuka właśnie jego. Nietrudno też zauważyć, że kamera skupia się na twarzach bohaterów. Są one filmowane z bliska – tak, aby było widać każdą emocję, która się na nich maluje. Złość, smutek, strach, gniew. A Fassebender potrafi grać twarzą i umie oddać każdą z nich.

Justin Kurzel nie był do końca wierny pierwowzorowi. Wniósł nieco własnej inwencji, bez szkody dla utworu ani widowiska. Usunął nieco treści, niekiedy przesunął monologi, które zostały wypowiedziane w nieco inny sposób bądź w innych okolicznościach, niż było to w dramacie. Wszystko to jednakże miało swój cel. Na przykład czarownic nie było trzy, ale cztery (dla ścisłości: trzy plus dziecko); w pierwowzorze las Birnam „ruszył” ku zamkowi Dunsiniane w ten sposób, że żołnierze pod wodzą Malcolma nieśli przed sobą gałęzie, aby ukryć ich rzeczywistą ilość; u Kurzela las został podpalony, popiół znad płonącego lasu uniósł się i wzleciał ku zamkowi i w ten sposób przepowiednia się spełniła.

Co ciekawe, Kurzel zrobił też coś, czego do tej pory się raczej nie spotykało – spytał o to, co dalej. U niego Tragedia Makbeta nie kończy się na śmierci Makbeta, kurtyna nie zapada. Finał jest zarówno początkiem; pytaniem o to, co się dopiero stanie. Jest to jedna, krótka scena, ale tak niesamowicie sugestywna, że wbija się w pamięć.

 

Tekst pierwotnie ukazał się w portalu TerazTeatr.pl

 

reżyseria:           Justin Kurzel

scenariusz:          Jacob Koskoff, Todd Louiso, Michael Lesslie




Michael Fassbender        Makbet

Marion Cotillard          Lady Makbet     

Paddy Considine           Banko  

Sean Harris               Makduff             

Jack Reynor               Malcolm                           

Elizabeth Debicki         Lady Makduff
Rafał Siemko
Autor jaki jest, każdy widzi. Absolwent filologii polskiej, na co dzień pracuje w branży ubezpieczeniowej. Wielbiciel Metalliki, poezji Herberta, Miłosza i Szymborskiej oraz prozy Camusa i Vargasa-Llosy.
Skąd nazwa bloga? Rano czytam, później idę do pracy; po pracy gram na gitarze albo w piłkę nożną. A czas na pisanie znajduję jedynie w nocy. Aktualnie mieszkam w Monachium.
Rafał Siemko on Blogger

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *