Poniedziałek – ja, wtorek – ja, środa – ja. Witold Gombrowicz, Dziennik 1953-1969

„Piszę ten dziennik z niechęcią. Jego nieszczera szczerość męczy mnie. Dla kogo piszę? Jeśli dla siebie, dlaczego to idzie do druku? A jeśli dla czytelnika, dlaczego udaję, że rozmawiam ze sobą? Mówisz do siebie tak, żeby cię inni słyszeli?”[1]

Z powyższych słów można wywnioskować, że Dziennik jest dziełem pisanym świadomie, adresowanym w jakiejś części do samego siebie, a w jakiejś – do czytelników, dlatego ma charakter osobisty, lecz nie intymny, ponieważ widać wyraźnie, że myśli w nim zawarte są wyważone. Przynajmniej na tyle wyważone, na ile może być ostrożny w swoich wypowiedziach Gombrowicz, ponieważ już samo nazwisko autora ewokuje pewne treści, bezkompromisowość sądów i formy. Aczkolwiek możemy przeczytać: „porzuciłem język groteskowy moich dotychczasowych utworów, jak zdejmuje się pancerz – tak bezbronny się czułem w dzienniku, taki strach mnie brał, że w tym słowie prostym wypadnę blado!”[2] Nawet jeśli autor zrzucił pancerz groteski, to Dziennik pozostał dziełem na wskroś Gombrowiczowskim, choć chwilami przybiera formę gawędy, a dla twórczości autora Ferdydurke nie jest ona charakterystyczna. Pamiętajmy, że Gombrowicz pisał ten dziennik również po to, aby polemizować z emigracją oraz przebić się do literatury europejskiej i światowej. Dziennik jest jednak dziełem literackim, a nie intymnym zapisem, co podpowiada nam sam autor, dlatego należy też uznać, że w książce silna jest presja autora na jego autokreację i grę z czytelnikiem. Z drugiej strony czytając słowa, że sztuka to „własność prywatna, najbardziej prywatna, jaką kiedykolwiek człowiek sobie sprawił. Sztuka jest tak bardzo osobista, że każdy artysta zaczyna ją właściwie od początku – i każdy robi ją w sobie, dla siebie – jest wyładowaniem jednej egzystencji, jednego losu, jednego świata”[3], to wiemy, że nawet w tej grze muszą znajdować się tropy „prawdziwego” Gombrowicza. Odnalezienie ich nie jest jednak łatwe, ponieważ koncepcja tego dziennika wskazuje na zwrócenie się autora na samego siebie, więc też pełną świadomość autokreacji i potrzeby znalezienia swojej definicji przez zwątpienie. Dziennik zaczyna się zapisem:

Poniedziałek
Ja
Wtorek
Ja
Środa
Ja
Czwartek
Ja

To właśnie „Ja” egocentryczne, indywidualne Witolda Gombrowicza jest tak naprawdę celem rozważań zapisanych w jego dzienniku.

Czym właściwie jest Dziennik? Miał rację Andrzej Zawadzki, autor indeksu rzeczowo-tematycznego książki, pisząc, że to nie jest jedna książka, ale kilka książek w jednej. Znajdziemy tu eseje filozoficzne (szczególnie dużo miejsca autor poświęcił egzystencjalizmowi), krytycznoliterackie, anegdoty z argentyńskiej codzienności (niezwykle zabawne – należy dodać), klucze interpretacyjne do swojej twórczości, publicystykę. Ale też jest po prostu dziełem literackim i jako takie powinno być uznawane. Sam Gombrowicz był świadomy, jaki problem dla czytelnika wiąże się z rozległością tematyczną:

„Czytając mój dziennik, jakiego doznajecie wrażenia? Czyż nie jest tak, że wieśniak z Sandomierskiego wszedł do fabryki roztrzęsionej, wibrującej i spaceruje po niej, jakby chodził po własnym ogrodzie? Oto piec rozżarzony, w którym fabrykują się egzystencjalizmy, tu Sartre z rozpalonego ołowiu przyrządza swoją wolność-odpowiedzialność. Tam warsztat poezji, gdzie tysiąc ociekających siódmym potem robotników w pędzie zawrotnych taśm, trybów, operuje coraz ostrzejszym nożem superelektromagnetycznym w coraz twardszym materiale, tam zasię kotły bezdenne, w których ważą się ideologie, światopoglądy i wiary. Oto czeluść katolicyzmu. Tam dalej huta marksizmu, tu młot psychoanalizy, oto studnie artezyjskie Hegla i obrabiarki fenomenologiczne, tam dalej stosy galwaniczne i hydrauliczne surrealizmu, lub też pragmatyzmu. I fabryka pędząc i pędząc w łoskocie i wirze, produkuje coraz to doskonalsze instrumenty, te zaś instrumenty służą do ulepszania i przyspieszania produkcji, więc wszystko staje się coraz to potężniejsze, gwałtowniejsze, bardziej precyzyjne”[4] .

Ponieważ jest to praca monumentalna ze względu nie tylko na objętość tomu, lecz także tematykę, jej lektura może przynieść wiele trudu, ale też niewątpliwie dużo satysfakcji i przyjemności. Wśród takich zagadnień jak bieżące wydarzenia w Argentynie, w Polsce autor podejmuje też krytykę literacką. Nie tylko tłumaczy (choć może raczej: podpowiada, wskazuje klucze interpretacyjne) swoje utwory, lecz także dokonuje rachunku z dwudziestoleciem międzywojennym jako epoką z perspektywy socjologicznej i społecznej, rozprawia się ze współczesnymi i starszymi o pokolenie pisarzami – Żeromskim, Sienkiewiczem, Choromańskim, Lechoniem, Przybyszewskim czy Kasprowiczem. Jego wypowiedzi przyjmują wtedy kształt dosyć swobodnych formalnie esejów, jak na przykład wiele not, w których Gombrowicz podejmuje trud zgłębienia teorii sztuki i literatury, patrząc na nie ze strony zarówno artysty, jak i odbiorcy. Język dyskursu Gombrowicza jest literacko piękny. Mimo że jest to dziennik komentujący codzienne doświadczenia autora, który pozostawał na obczyźnie i czuł się tam wyobcowany, to każdy zapis jest przemyślany, każde wydarzenie ocenione z dystansu. Pisarz zachowuje najwyższą troskę o jasność i porządek swoich myśli, nie pozwala, aby zapiski przybrały formę bezładnego strumienia świadomości. Najwspanialsze jest to, że Gombrowicz traktuje język jako coś żywego, nie boi się śmiało używać słów, które niekiedy mogłyby być uznane za trywializmy albo kolokwializmy. Wszystkie są użyte w konkretnym celu, użyte tak, aby uzyskać zamierzony efekt, czyli odpowiednie dać rzeczy słowo. Warto czytać uważnie wszystkie zapisy, ponieważ gdzieniegdzie pojawiają się w nich piękne, trafiające prosto do duszy zdania, frazy magiczne i genialne w swojej prostocie. Na mnie, jako miłośniku literatury, wielkie wrażenie zrobiła myśl: „Literatura niepoważna usiłuje rozwiązać problemy egzystencji. Literatura poważna je stawia. (…) Literatura poważna nie jest po to, żeby ułatwiać życie, tylko żeby je utrudniać”[5]. Jest w tych słowach coś niepokojącego… Z jednej strony czytając słowa „literatura jest po to, aby utrudniać życie”, myślę, że jest coś w tych słowach nie w porządku, jakieś wielkie kłamstwo, ale z drugiej strony podświadomie czuję, o co chodziło autorowi, i wiem, że miał rację, że jest to prawda. Ale też należy zwrócić uwagę, jak poetyckie jest to zdanie – jest to metafora, oksymoron, a do tego niesie tak duży ładunek emocjonalnej i intelektualnej ambiwalencji. Metaforyzacja tekstu niejednokrotnie jest nakierowana na konceptualność tekstu, jego oddziaływanie na czytelnika poprzez zaskoczenie, jak ma to miejsce również poniżej:

„Wycieczki nasze na coraz wyższe szczyty, brodzenie w gąszczach zapierających widok, zdobywanie ściany skalistej i zawisanie nad zawrotnymi czeluściami, aby naraz roztoczyły się przestrzenie nad naszą miarę, nie do ogarnięcia, rozpływające się we mgle.

Wycieczki – brodzenie w gąszczach, wprowadzających w ślepotę, w zamęt, w kołowaciznę – zdobywanie urwisk i czepianie się gołymi rękami skalistej ściany zawrotnej wspinaczce, aby roztoczyły się przestrzenie nad naszą miarę, uśpione mgłą. Bierzemy ze sobą żywność i napoje na trzy dni.

Wycieczki intelektualne, rzecz prosta”[6] .

Lektura Dziennika to przede wszystkim przygoda intelektualna, ponieważ jest to zapis intelektualnej egzystencji wyjątkowej osobistości i tę wyjątkowość czuje się w każdym zdaniu, każdym akapicie książki. Jest ona w swojej istocie intelektualną wycieczką, w którą zaprasza nas autor, abyśmy mu towarzyszyli w eksplorowaniu rzeczywistości. Wycieczki intelektualne to niekończące się wojaże, w czasie których odkrywamy świat i siebie samych, i to jest właśnie tajemnica wielkości tej książki – jest zarówno bodźcem, jak i przewodnikiem tej wycieczki.

 

Witold Gombrowicz, Dziennik 1953 – 1969, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013.

 

Tekst pierwotnie ukazał się w portalu NoirCafe.pl

 

[1] s. 56

[2] s. 584

[3] s. 580

[4] s. 145

[5] s. 344

[6] s. 690

Rafał Siemko
Autor jaki jest, każdy widzi. Absolwent filologii polskiej, na co dzień pracuje w branży ubezpieczeniowej. Wielbiciel Metalliki, poezji Herberta, Miłosza i Szymborskiej oraz prozy Camusa i Vargasa-Llosy.
Skąd nazwa bloga? Rano czytam, później idę do pracy; po pracy gram na gitarze albo w piłkę nożną. A czas na pisanie znajduję jedynie w nocy. Aktualnie mieszkam w Monachium.
Rafał Siemko on Blogger

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *