Geniusz z tendencją do autodestrukcji. Andrzej Franaszek, „Herbert. Biografia”

Andrzej Franaszek znów znalazł się w roli biografa. Po monumentalnej pracy o nobliście, Czesławie Miłoszu, tym razem podjął się opisania życiorysu kolejnego wybitnego (nie zawahałbym się nawet użyć słowa: „genialnego”) polskiego poety, Zbigniewa Herberta. Czytelnik znów dostaje do rąk biografię totalną, znów poprzedzoną szerokimi i rzetelnymi badaniami, podpartą całościową bibliografią oraz ponownie – monumentalną. Tym razem biografia nie zmieściła się w jednym tomie i wymagała podzielenia na dwa wolumeny.

Najtrudniejszym zadaniem do wykonania, oprócz dotarcia do źródeł i osób, które znały poetę oraz spisania ich zeznań było oddzielenie prawdy od informacji nie do końca prawdziwych bądź całkowicie zmyślonych. A to za sprawą tendencji Zbigniewa Herberta do tworzenia historii, zarówno o sobie jak i znanych sobie osobach oraz wydarzeniach, których był lub nie był świadkiem. Nie oznacza to, że autor Pana Cogito był mitomanem. Dla niego najważniejsza była historia, narracja, którą układał, aniżeli to jak bliska ona była faktom. Dopiero po prześledzeniu pozostawionych przez poetę materiałom, jak na przykład: notesom, szkicownikom, rękopisom można dostrzec obraz jego życia. Dlatego właśnie nie tylko pozyskanie i zgromadzenie materiałów było najważniejsze ale też ich umiejętna selekcja.

Kim był Zbigniew Herbert oprócz tego, że był wybitnym poetą? Nie był typem genialnego dziecka, który objawia się we wczesnej młodości. Intelektualnie i artystycznie zaczyna się rozwijać w wieku około 25 lat. W dzieciństwie i młodości był raczej pogodnym chłopcem. Uczniem był raczej pilnym, nie stronił od aktywności sportowych. I właśnie przez wypadek na nartach do końca życia będzie kulał na prawą nogę. Dosyć szybko jednak to dzieciństwo się skończyło wybuchem wojny. Wielkiej wojny, która – jak niedługo ma się okazać – nie miała precedensu w historii świata. W czasie konfliktu we Lwowie zarabiał na życie jako karmiciel wszy, biorąc udział w badaniach polskiego biologa, Rudolfa Weigla, które miały na celu odnalezienie szczepienia na tyfus. Badania prowadził jeszcze podczas wojny dzięki protekcji ze strony Nazistów, którzy chcieli uzyskać lekarstwo na dziesiątkującą ludzi chorobę. Wielu ludzi nauki i kultury przetrwało dzięki odwadze i operatywności profesora. Stefan Banach, Alfred Jahn, Stanisław Kulczyński, Zbigniew Herbert czy Andrzej Szczepkowski – to tylko niektóre z nazwisk osób, które przetrwały dzięki pracy jako karmiciel wszy. W 1944 zdał egzamin maturalny, oczywiście ucząc się w tajnych kompletach. Mniej więcej w tym też czasie wstąpił w szeregi AK. Do końca nie wiadomo jaka była jego rola w tej organizacji. Przez kilka miesięcy studiował polonistykę ale musiał przerwać studia, ponieważ z rodziną wyjechał do Krakowa.

W Krakowie, już po wojnie rozpoczął studia ekonomiczne, prawo na UJ, jako wolny słuchacz chodził na wykłady na wydziale filozofii. Otrzymał tytuł magistra ekonomii, a w 1949 w Toruniu otrzymuje dyplom magistra prawa. W Toruniu na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika poznał swojego mistrza Henryka Elzenberga, u którego studiował filozofię.

W 1948 roku przystąpił do Związku Literatów Polskich, po trzech latach odesłał legitymację członkowską (z powodów – nazwijmy je umownie – ideologiczno-estetyczno-etycznych), aby w 1955, po tzw. „odwilży, z powrotem do Związku przystąpić. Jako poeta zadebiutował w 1950 roku na łamach tygodnika „Dziś i Jutro”. W tym samym roku przeprowadził się do Warszawy. Nawiązał współpracę z kilkoma czasopismami jako felietonista i recenzent (szczególnie przedstawień teatralnych), m.in. z PAX-owskim tygodnikiem „Słowo Powszechne” ale też z „Tygodnikiem Powszechnym”. Niestety jego sprzeciw wobec polityki władzy socjalistycznej i udanie się na „wewnętrzną emigrację” sprawiło, że w niektórych latach ledwo wiązał koniec z końcem. Publikował swoje utwory jedynie wtedy, kiedy był pewny, że cenzura nie zaingeruje za bardzo w ich treść. Nigdy nie zdecydował się na sprostanie wymogom socrealizmu. Z tego też względu podejmował pracę między innymi jako kalkulator i chronometrażysta, starszy asystent w Centralnym Biurze Studiów i Projektów Przemysłu Torfowego, dyrektor biura Związku Kompozytorów Polskich. Dopiero w 1956 roku, kiedy to nawiązuje współpracę z miesięcznikiem Twórczość, ukazał się jego pierwszy tom poetycki Struna światła.

Bardzo późno się osiedlił na stałe; często zmieniał miejsce zamieszkania, większość życia upływała mu w podróżach. Pomieszkiwał w hotelach, wynajmowanych pokojach. Z uwagi na swój wagabundzki tryb życia jego ulubionym formatem książek był kieszonkowy, który z łatwością mógł schować w kieszeni płaszcza, w malutkich notesikach zapisywał cytaty, szkice wierszy, notatki. A literatura nie była jego jedyną pasją. W czasie podróży podziwiał i opisywał dzieła architektury (szczególnie upodobał sobie barok), malarstwa (holenderscy mistrzowie), a – jak nie trudno zauważyć czytając jego eseje – miał niezwykły dar opisywania dzieł sztuki.

nagranie wywiadu z Andrzejem Franaszkiem z kolekcji Culture.pl

Poeta miał skłonności do flirtu i romansów. Jedną z ważniejszych kobiet w jego młodym życiu (przynajmniej do czasu) była mężatka, Haliną Misiołek. Wzajemna relacja, utrzymywana na późniejszym etapie korespondencyjne przetrwała dosyć długo. W między czasie nawiązał przelotne romanse z angielską poetką Susan Allisto a także baletnicą i aktorką Angeliką Hauff-Nagl. Ustatkował się dopiero po ślubie z wielką miłością, Katarzyną Dzieduszycką.

Zbigniew Herbert cierpiał na zaburzenia psychiczne. Na pewno nie był dla niego łatwym doświadczeniem pobyt na Zachodzie; pierwszym razem było to dwa lata, pozostawał wówczas praktycznie samotny. Prawdopodobnie wtedy pojawiły się pierwsze załamania. Być może nieco wcześniej. Coraz częstsze epizody załamań zaczęły męczyć poetę w latach 60, ponury obraz peerelowskiej rzeczywistości najpewniej też wpłynął na to, że autor Pana Cogito zaczął sięgać po alkohol. Pił dużo alkoholu ale jeszcze więcej pracował. Szczególnie nocami. Pierwszy poważny kryzys, odnotowany w dokumentacji medycznej miał miejsce w 1967 r. we Francji. Poeta miał wrażenie, że ktoś go śledzi. Cierpiał na bezsenność, irracjonalny strach, którego nie mógł opanować, cały czas pił. Nie był w stanie pracować. Miejscowy psychiatra stawia diagnozę zaburzeń afektywnych dwubiegunowych i zaleca leczenie przepisuje leczenie, które miało różną skuteczność. W latach 70. stan jego zdrowia psychicznego pogorszył się jeszcze bardziej. Poeta niemal codziennie ratował się alkoholem, popadł w uzależnienie. Mało kto wiedział, z czym Herbert musiał się mierzyć, ponieważ po alkoholu stawał się bardziej otwarty, wesoły. Stawał się „duszą towarzystwa”, nierzadko rozśmieszając kompanów od kieliszka do łez. No właśnie – alkohol maskował ból, który aż do końca życia prześladował poetę. W największym przygnębieniu nie miał siły nawet wstać z łóżka, w chwilach euforycznych planował dalszą pracę, kupował różne książki, obrazy. Pacjentem był krnąbrnym, nie stosował się do zaleceń lekarza, ponieważ wierzył, że leki przytłumią jego umysł i względny spokój psychiczny zdobędzie kosztem poezji. Tworzył – jak się wydaje – w etapach, kiedy euforia zmalała, a depresja jeszcze go nie paraliżowała. Jedynie wówczas był w stanie zdać się na siły twórcze. Jego niesubordynacja w leczeniu była na poły heroiczna, a na poły autodestrukcyjna.

Andrzej Franaszek w swojej książce skupił się jednak na sylwetce poety, nie podejmując w niej krytyki twórczości. Przywoływał utwory tylko wtedy, kiedy miały one podsunąć jakieś tropy prowadzące do jego życiorysu. Ale też po to, aby pokazać, że autor Potęgi smaku postępował tak, jak pisał ale czasami jego zachowanie bywało inne. Rzeczywistość niekiedy różniła się od twórczości. Herbert potrafił być agresywny i napastliwy, szczególnie kiedy ktoś dotykał tematów i zjawisk dla niego „świętych”. Choć bez wątpienia był też człowiekiem pewnym swoich przekonań, w imię wyznawanych przez siebie ideałów występował przeciw rzeczywistości. Nawet jeśli pozostanie wiernym sobie oznaczało biedę. Biedę czasami oznaczającą nawet to, że nie wiedział, czy następnego dnia będzie go stać na zjedzenie śniadania.

Biografia Zbigniewa Herberta jest chyba jeszcze bardziej kompleksowa niż poprzednia napisana przez Franaszka, mówiąca o Czesławie Miłoszu. Życiorys autora Trenu Fortynbrasa to – mówiąc metaforycznie ­– powieść wielowątkowa, dlatego książka nie jest (bo być nie mogła) zwykłym kalendarium życia i twórczości. Autor czasami pozwala sobie wybiegać w przyszłość, aby lepiej przedstawić jakiś temat ale nie na tyle daleko, aby wprowadzić chaos. Franaszek nie ma obaw również przez podejmowaniem tematów kontrowersyjnych. Wydaje się, że też próbował przedstawić losy autora Pana Cogito tak obiektywnie, jak tylko się da. Biografia bazuje na danych źródłowych. Dokumenty takie jak listy, zapiski poety, fotografie czy też sprawozdania osób związanych z Herbertem są bazą, na podstawie której buduje narrację. Życie Herberta zostało opisane na tle epoki, realiów historycznych, w których przyszło poecie żyć i tworzyć i przez to udało mu się napisać monumentalne dzieło o genialnym pisarzu i jego niezwykłej osobowości.

 

fotografia tytułowa – zdjęcie okładki obu tomów

Rafał Siemko
Autor jaki jest, każdy widzi. Absolwent filologii polskiej, na co dzień pracuje w branży ubezpieczeniowej. Wielbiciel Metalliki, poezji Herberta, Miłosza i Szymborskiej oraz prozy Camusa i Vargasa-Llosy.
Skąd nazwa bloga? Rano czytam, później idę do pracy; po pracy gram na gitarze albo w piłkę nożną. A czas na pisanie znajduję jedynie w nocy. Aktualnie mieszkam w Monachium.
Rafał Siemko on Blogger

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *