Czy jesteśmy panami własnego życia, kowalami własnego losu? Czy jedynie łupiną orzecha na morzu targaną przez przeciwne wiatry? Dlaczego spotyka nas właśnie to, co nas spotyka – czy naszym panem jest Przeznaczenie czy przypadek? Przedstawienie Adama Sajnuka pokazuje jak jedno małe, z pozoru błahe wydarzenie, może wpłynąć na resztę naszego istnienia i że każda nasza decyzja może zaważyć na całości istnienia.
Roland (Grzegorz Małecki), to młody mężczyzna, hodowca pszczół, który prowadzi dosyć swobodne tryb życia. Można określić go jako przeciętnego mężczyznę w kwiecie wieku. Marianne (Maria Seweryn) natomiast jest inteligentną kobietą, fizykiem kwantowym, wykładowcą uniwersyteckim. Zrządzenie losu czy też przypadek (każdy będzie musiał zdecydować sam, co kieruje naszym życiem) sprawia, że spotykają się na imprezie u znajomych. Co może łączyć tak odległe światy? A co ważniejsze – czy nie mamy do czynienia z kolejną banalną historią w duchu komedii romantycznej?
Na szczęście nie jest to komedia romantyczna. Konstelacjom nie jest nawet blisko do tego gatunku, choć należy przyznać, że komizm jest obecny w przedstawieniu, szczególnie komizm słowny, komizm sytuacji oraz komizm bazujący na kontraście osobowości. Przynajmniej na początku przedstawienia. Nastroje zmieniają się co chwilę. Autor wchodzi na niebezpieczny i zwodniczy teren miłości i zazdrości.
Strategia twórcza bazuje na powtarzaniu kolejnych sekwencji. Wpierw widzimy jak Roland i Marianne spotykają się na przyjęciu i obserwujemy ich pierwszą interakcję. A raczej kilka możliwych interakcji, które potencjalnie mogłyby się wydarzyć. Każda z nich jest równie prawdopodobna, ale każda prowadzi do innego zakończenia. Zakończenia bądź rozwinięcia. Pamiętacie Dzień świstaka? Każdy dzień dla bohatera tego filmu zaczynał się i kończył tak samo, wpadł w pętlę czasową, przeżywał każdy dzień od nowa. Tutaj mamy również do czynienia z takim dniem świstaka, jednak jedynie zaczyna się identycznie, a kończy się inaczej. Streszczając można określić Konstelacje jako: „co by było gdyby?” W tle została wprowadzona teoria multiuniwersów, która mówi, że świat, w którym żyjemy nie jest jedynym. Linearność naszego bytu zarówno w skali kosmicznej jak i mikrokosmosu w pewnym momencie przerywa swoją spójność i jednostkowość, aby rozejść się w różne byty, w kilka innych światów. Każda możliwość jest spełnioną rzeczywistością. Nic nie zostaje rozstrzygnięte raz na zawsze. Co za tym idzie, wszystko, co może się zdarzyć z pewnością zdarzy się w jednym z nich. Roland pyta wtedy jaki jest sens wszystkiego, skoro wszystko, co zrobił i czego nie zrobił, miało miejsce. Można się zastanawiać jaki tkwi sens we wszechświecie, w którym wszystko się zdarzyło. Gdzie wolność człowieka? Ale z drugiej strony można myśleć o tym z nieco innej perspektywy. Skoro może istnieć nieskończenie wiele wersji rzeczywistości to każda z nich jest tak samo prawdziwa i realna. Każda nasza decyzja tworzy nowe byty, nową rzeczywistość, nowe uniwersum. My z naszym bagażem doświadczeń żyjemy w jednym z nich. Inna interpretacja spektaklu mogłaby opierać się na pytaniu o to, jak byśmy postąpili w momencie, w którym dostalibyśmy szansę na naprawę tego, co zrobiliśmy niegdyś, bądź też uzyskali możliwość poznania konsekwencji wyborów, zanim je dokonaliśmy. Czy chcielibyśmy mieć taką możliwość? Czy życie nie straciłoby wtedy magii?
Bardzo ciekawa jest scenografia. Z jednej strony surowa, oszczędna, z drugiej nie brak w niej dynamizmu, głównie dzięki zastosowaniu ruchomych luster. W centralnym miejscu sceny z sufitu zwisają lampki błyskające słabym, ale kolorowym światłem. Symbolizują gwiazdy, konstelacje, a dalej kosmos i galaktyki. Przedstawiają to, co jest dalej, poza światem, w którym żyjemy. Jest to symbolicznie spojrzenie na wszechświat w skali największej możliwej, stanowi uzupełnienie przewijających się przez całe przedstawienie teorii fizyki kwantowej. Tłem dla wydarzeń rozgrywających się na scenie była muzyka grana na żywo przez Gwidona Cybulskiego i Joachima Lamżę. Czasami podkreśla emocje płynące ze sceny a czasami tworzy dla nich kontrast. Mocną stroną jest też gra aktorska duetu Seweryn-Małecki. Każda sekwencja powtarzana po kilka razy niekiedy różni się od innych jedynie akcentem w głosie, postawą ciała, jednym zdaniem. Diabeł tkwi w szczegółach, niekiedy tak subtelnych, że trudno uchwytnych. Maria Seweryn doskonale wczuła się w rolę przebojowej, aczkolwiek nieco zagubionej w przyziemności naukowca zapatrzonego w nieskończoność, a Grzegorz Małecki młodego, beztroskiego mężczyznę, który musi dojrzewać szybciej niż by chciał.
Konstelacje to połączenie elegancji nauk ścisłych i humanizmu. Spektakl porusza całą gamę emocji, które mogą być udziałem człowieka. Człowiek jest mikrokosmosem, odrębnym bytem, światem samym w sobie i dla siebie, ale czasami zależnym od innych światów. Światy się mijają, ocierają o siebie, czasami zderzają, tworząc wielką falę zwrotną, a czasami łączą, tworząc coś nieporównywalnie piękniejszego. Wybory, przed którymi stajemy sprawiają, że życie każdego z nas jest niepowtarzalne i wyjątkowe, mimo, że czasem myślimy, że mogłoby być lepsze. Być może autor chciał też subtelnie wyrazić między wierszami przekonanie, że warto korzystać z szans, jakie stawia przed nami los.
Tekst pierwotnie ukazał się w portalu NoirCafe.pl
Czas trwania: 75 minut Data premiery: 30 sierpnia 2013 Tytuł oryginalny: Constellations Autor: Nick Payne Przekład: Elżbieta Woźniak Reżyseria: Adam Sajnuk Scenografia i kostiumy: Katarzyna Adamczyk Muzyka: Michał Lamża, Gwidon Cybulski Światło: Adam Sajnuk Animacje: Magdalena Ziarnik Asystent scenografa: Małgorzata Domańska Asystent reżysera i producent wykonawczy: Ewa Ratkowska Serwis fotograficzny: Krzysztof Opaliński Obsada: Maria Seweryn, Grzegorz Małecki (aktor Teatru Narodowego)