Przemocy (szczególnie tej okrutnej, bestialskiej) towarzyszy wielkie cierpienie ofiar. Nie rzadziej towarzyszy jej śmiech, nieludzki rechot wręcz oprawców. W zbiorowej wyobraźni istnieje model mordercy jako zimnego, wypranego z emocji człowieka. Theweleit, przywołując liczne przykłady, udowadnia że jest zgoła inaczej – tam, gdzie zbrodnia, tam też jest śmiech dręczycieli. Niemiecki badacz kultury w swojej książce zgłębia tajemnicę tego zaskakującego zjawiska.
Holocaust, Kongo belgijskie, Rwanda, Kambodża lat 70`, Abu Ghraib, w końcu masakra zgotowana przez Breivika. Wszystkie te przykłady (a nawet więcej, dużo więcej) Theveleit przywołuje, aby zrekonstruować zjawisko i spróbować je zdefiniować. Zauważa, że nigdy nie jest to śmiech zwykły, ludyczny. Śmiech, jaki pojawia się po opowiedzeniu dowcipu ani tym bardziej – co jasne – dobrotliwy uśmiech. Jest to dziwna radość, połączona z poczuciem wyższości nad ofiarą oraz wewnętrznym przymusem upublicznienia zbrodni. Chełpienia się nią. W skrajnych przypadkach morderstwo było przedstawiane jako bohaterstwo.