Wisława Szymborska i Zbigniew Herbert kochankami? Taki wniosek po lekturze książki Jacyś złośliwi bogowie zakpili z nas okrutnie mógłby wyciągnąć czytelnik. Ale jedynie nieuważny czytelnik, który nie potrafi dostrzec pewnych niuansów, niepotrafiący wydobyć treści spod formy.
Bez wątpienia wybitnych poetów łączyła relacja głęboka i serdeczna. Choć korespondencja zebrana w tomie opracowanym przez Ryszarda Krynickiego zaczyna się od listu bardzo oficjalnego w formie i treści, bo od prośby Wisławy Szymborskiej – podówczas redaktor tygodnika „Życie Literackie” – do Zbigniewa Herberta o kilka utworów, celem umieszczenia ich w piśmie, a tym samym też zaprezentowania się szerszej publiczności. Herbert, który oczekiwał na debiut książkowy, przystał na prośbę i wysłał swoje wiersze. Nie wiadomo niestety, jaka była dokładnie jego reakcja na list Szymborskiej, ponieważ jego odpowiedź się nie zachowała, ale w krakowskim czasopiśmie ukazały się dwa wiersze: Trzy studia na temat realizmu oraz Stołek (wiersze ukazały się w 51 numerze „Życia Literackiego”, w znanej chyba wszystkim studentom filologii polskiej Prapremierze pięciu poetów).
I tak się zaczęła ta przedziwna, niezwykła, nie do końca dająca się jednoznacznie określić relacja. Od prośby poetki i redaktorki do kolegi po piórze o jego utwory. A przechodziła ona – jak sądzę – kolejne fazy. Wystarczy prześledzić w jaki sposób się do siebie wzajemnie zwracali; od bardzo grzecznościowego i zdystansowanego: „Szanowny Kolego”, „Drogi Panie Zbyszku” i w drugą stronę: „Pani Wisławo”, „Pani kochana, Wisełko” aż do pełnych czułości i uwielbienia: „Najdroższy, najlepszy Zbyszku”, „Zbyszku, źrenico mojego oka”, „Kochany, wspaniały Frąckowiaku”[1]. W korespondencji zaczyna się czas wzajemnej intelektualnej i poetyckiej adoracji oraz gry pewnej gry. Wspomniany Frąckowiak będzie obecny w korespondencji właściwie do końca i niektóre listy będą adresowane właśnie do niego, a nie do Herberta. Alter-ego poety jest na bakier z ortografią, nie mówiąc już o interpunkcji, ale jest nad wyraz śmiały w stosunku do kobiet.
Zarówno Wisława Szymborska jak i Zbigniew Herbert z niesamowitą gracją i oddaniem pisali swoje listy. Ta korespondencja jest świadectwem nie tylko ich wzajemnej fascynacji (?) intelektualnej oraz emocjonalnej, poczucia bliskości duchowej poetów ale też wspaniałego i pogodnego poczucia humoru. Choćby wspomnieć komentarz poetki o tomiku Studium przedmiotu, podarowanym jej przez autora: „książeczka (…) jest piękna. Szczerze mówiąc nawet ładniejsza od Ciebie!”. Zresztą Szymborskiej bardzo się spodobał koncept alter-ego poety w postaci Frąckowiaka, który nawet swoje nazwisko potrafił pisać z błędem (Fronckowiak). Herbert, pełny czułości, choć nie bez ironii pisze w jednym z listów: „Może już niedługo umrę, ale pamiętaj, że Cię kochałem zmysłowo, choć bezinteresownie. Całuję Twe kolana, łokcie i inne wypukłości”. Autorka Soli odpisała którymś razem utworem rymowanym, zaczynającym się od słów: „Kochany Zbyszku! moje Ty srebro i złoto!/ do Pragi tobym poszła za Tobą nawet piechotą/ boso i w parcianej koszuli na grzbiecie/ żeby Cię widzieć jak sobie jedziesz rozparty w karecie”.
Ta książka to nie tylko tekst. To też ulubione przez poetkę „wyklejanki” (Szymborska nazywała tak tworzone przez siebie kolaże złożone z wycinków z gazet, pocztówek i wszystkich materiałów papierniczych, które miała pod ręką) oraz własnoręcznie wykonanymi przez Herberta rysunkami. Bez wątpienia jest to wspaniała książka, w której można przeczytać, jak dwoje wyjątkowo wrażliwych i inteligentnych ludzi prowadzi ze sobą rozmowę pełną wzajemnego szacunku, dobroci, humoru… Jak napisał Herbert: „Tak się głupio chowamy za ironią ale dla Ciebie mam ciepłe i bezradne uczucie”. Wydaje się, że to jest klucz do zrozumienia relacji, która łączyła poetów. Ta serdeczność widoczna w listach, to, że zwracają się do siebie niemal jak kochankowie to jest swego rodzaju gra. Nie są wobec siebie nieszczery, jednak ta czułość i afekt jest traktowany z przymrużeniem oka. Tym niemniej wciąż tę korespondencję się wspaniale czyta. Każdemu. Nawet osobom, które nie są miłośnikami poezji. W zasadzie można ją otworzyć na losowej stronie i wciąż będzie tak samo zachwycała – zarówno w całości, linearnie jak i w urywkach jedynie.
[1] Niejaki Frąckowiak to alter-ego Herberta, które urodziło się w wyniku jego żartu. Herbert gościł u Szymborskiej niedługo po tym, kiedy u przyszłej noblistki założono telefon. Postanowił sprawdzić jak on działa i zaczął wydzwaniać do swoich kolegów, a także znanych sobie redaktorów, poetów, krytyków przedstawiając się jako początkujący poeta Frąckowiak, autor dwóch tysięcy sonetów, które chciałby przekazać im do przeczytania i zaopiniowania.
Wisława Szymborska i Zbigniew Herbert, Jacyś złośliwi bogowie zakpili z nas okrutnie. Korespondencja 19655 – 1996, Redakcja i opracowanie edytorskie Ryszard Krynicki, A5 K. Krynicka, 2018