Ukraiński Dekameron w Teatrze Polskim

Bohaterowie Dekameronu Vladimira Troickiego zamieszkują bliżej niezidentyfikowaną ukraińską wieś, żyją poza czasem i przestrzenią; poza światem, czy raczej na granicy światów: rzeczywistego i magicznego, fizycznego i metafizycznego. A poza tym właściwie niczym się nie różnią od nas – doświadczają cierpienia i radości, miłości i nienawiści, życia i śmierci.

Trudno nie doszukiwać się w przedstawieniu nawiązań do Dekameronu Bocaccia. Gwoli przypomnienia – Dekameron (ten oryginalny) jest to zbiór 100 nowel, które w ciągu 10 dni (deka – dziesięć, hemeron – dni) opowiada sobie dla zabicia czasu grupa 10 szlachetnie urodzonych florentyńczyków, którzy schronili się przed zarazą w okolicach Florencji. Nowele stanowią świadectwo dnia codziennego i życia społecznego renesansowych Włoch. Rozpiętość tematyczna jest imponująca – uciekinierzy opowiadają o bujnym życiu, z którego chcą czerpać garściami, oddając się uciechom cielesnym; ale też pamiętają o oddaniu sprawiedliwości ludzkiemu umysłowi i inteligencji. Głównym tematem opowiadań jest jednak – jakżeby inaczej – miłość we wszystkich jej odmianach: małżeńska i pozamałżeńska, erotyczna, tragiczna i szczęśliwa.

Spektakl Teatru Polskiego początkowo dzieli się na cząstki, całostki wyraźnie oddzielone od innych interludiami – ukraińskimi pieśniami ludowymi (przynajmniej wydaje mi się, że nimi są) wykonywanymi przez aktorów; jednakże te poszczególne części łączą się w całość. Zrazu przeplatają wątki i bohaterów, ale później granice się zacierają i opowieść wchodzi w tryb linearny; kilka ścieżek narracji schodzi się w jedną. Po przerwie (przerwa w przedstawieniu została doskonale zgrana z umowną granicą, cezurą narracyjną) z jednej strony fabuła nabiera linearności, z drugiej: zmniejsza się ładunek komizmu – tak silnie zaznaczonego, a właściwie wszechobecnego w części pierwszej. Zaczyna on ustępować miejsca na rzecz tematów ważnych, ostatecznych; takich jak: Bóg, śmierć, miłość. Atmosfera zaczyna gęstnieć, dialogi zaczynają wędrować gdzieś w kierunku raczej przypowieści filozoficznej aniżeli metafizycznej (tak jak ta recenzja niechybnie zmierza od tekstu krytycznego ku gawędzie o przedstawieniu). Jednakże te uwznioślone dysputy są tonowane przez elementy wciąż obecnego komizmu i żartu słowno-sytuacyjnego. Kilka razy powraca też topos Erosa i Tanatosa, ale w nieco innej odmianie – śmierci przeciwstawiona jest nie miłość, ale seks. Wydaje się, że synonimem życia jest pożądanie, seksualność. Tutaj muszę nadmienić, iż humor obecny w spektaklu Troickiego jest dosyć frywolny, ale bez prostactwa i przekraczania granic.

Muszę przyznać, że na zasadzie luźnych skojarzeń konstrukcja przedstawienia przypomina mi dysputy prowadzone przy okazji świat rodzinnych przy alkoholu – wpierw rozmowy są lekkie, swobodne i dużo w nich dowcipów, kiedy wypito już nieco więcej alkoholu dowcipy zaczynają robić się rubaszne; a w końcu przychodzi ten czas, kiedy najwytrwalsze osoby zaczynają rozprawiać o uniwersaliach. Zaczyna robić się coraz bardziej poważnie, domorośli filozofowie próbują dotrzeć do źródeł istnienia, do fundamentów rzeczywistości. Chwilami robi się nawet niezbyt miło, dochodzi o konfrontacji światopoglądów, aż przychodzi oczyszczenie (katharsis), a rozejm i wspólnotę między interlokutorami pieczętują opowiedziane przez każdego z nich lekkie, neutralne dowcipy. Jeśli miałbym narysować wykres obrazujący napięcie egzystencjalne obecne w spektaklu, byłaby to sinusoida; zaczynałaby się od poziomu zerowego, który utrzymywałby się do mniej-więcej jednej trzeciej części fabuły, następnie łagodnym, acz zdecydowanym łukiem wspinałby się do góry, aby nagle podskoczyć do szczytu i od tego momentu powoli łagodnym łukiem schodziłby w dół, nie osiągając do samego końca punktu zero.

Ukraiński Dekameron przepełniony jest komizmem, znajdziemy w nim również nieco groteski, tragedii i komedii. Dostrzec można również elementy surrealizmu; obok siebie na równych prawach występują postacie realne oraz fantastyczne. Co prawda anioł zstępujący z nieba był fałszywy, jednakże Śmierć oraz jej córki: Dżuma i Cholera, a także Diabłowie jak najbardziej realni byli. I funkcjonowali na równych zasadach z żywymi.

Część wizualna przedstawienia jest znakomita. Szczególnie gra światłocieniem została zrealizowana imponująco, nadając charakter całości spektaklu. Scena spowita jest w półmroku, jedynie od czasu do czasu światło subtelnie i zrazu nieśmiało przebija się przez ten półmrok. Taka gra światłem daje wrażenie onirycznej baśniowości krainy, w której dzieją się wypadki. Wspaniale zrealizowane pod względem artystycznym sceny tańców ludowych jeszcze wzmagają to uczucie w widzach. Spektakl od strony artystycznej, a szczególnie scenografii i ruchu scenicznego jest – nie takim wcale małym – dziełem sztuki teatralnej.

 

Tekst pierwotnie ukazał się w portalu TerazTeatr.pl

Rafał Siemko
Autor jaki jest, każdy widzi. Absolwent filologii polskiej, na co dzień pracuje w branży ubezpieczeniowej. Wielbiciel Metalliki, poezji Herberta, Miłosza i Szymborskiej oraz prozy Camusa i Vargasa-Llosy.
Skąd nazwa bloga? Rano czytam, później idę do pracy; po pracy gram na gitarze albo w piłkę nożną. A czas na pisanie znajduję jedynie w nocy. Aktualnie mieszkam w Monachium.
Rafał Siemko on Blogger

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *