Diabeł na Jamajce. Marlon James, „Diabeł Urubu”

W Gibbeah, małej jamajskiej wiosce, w latach 50. XX wieku, żyje pewien kaznodzieja. Pastor Hector Bligh, bo tak się nazywa, nie jest jednak dobrym duszpasterzem. Do ideału jest mu bardzo daleko: codziennie chodzi pijany, od wielu lat nikt nie widział go trzeźwego, śpi w przyulicznych rowach, zdecydowanie za często zdarza mu się moczyć spodnie. Zwany przez miejscowych Rum Kaznodzieją, sieje zgorszenie wśród wiernych, trudno mówić o jakimkolwiek autorytecie, wierni zaczynają odchodzić od ołtarza, kościół pustoszeje. Pewnego dnia w wiosce pojawia się charyzmatyczny osobnik, który wypędza pijanego kapłana ze świątyni i zajmuje jego miejsce. Apostoł York porywa ludzi, świątynia zaczyna się zapełniać ale jego żarliwa postawa bardzo szybko zaczyna zbliżać się niebezpiecznie do granicy fanatyzmu.

Przybycie Apostoła poprzedzą jednak znaki. Na niebie zaroi się od czarnych jak smoła ptaków – ni to kruków ni sępów – atakujących wszystko, co żywe, siejących spustoszenie. Nie wiadomo tylko, jakie te znaki niosą sobą przesłanie; czy są oznaką zepsucia miasteczka i jego mieszkańców czy też dopiero zapowiadają nadchodzące zło. Pod wpływem nowego kaznodziei świątynia zaczyna zapełniać się coraz bardziej. Kapłan grzmi z ambony, wydaje jednoznaczne wyroki, straszy i przestrzega przed ogniem piekielnym, a jednocześnie swoimi płomiennymi kazaniami porywa za sobą mieszkańców, gromadzi wokół siebie, prowadzi ku lepszemu życiu i ku zbawieniu. A przynajmniej tak mówi i w to chcą wierzyć wierni. Hector Bligh nie rezygnuje jednak z walki o swoich podopiecznych. Za wszelką cenę chce zdemaskować przybysza i odzyskać zaufanie wiernych. Musi jednak wcześniej wytrzeźwieć i doprowadzić się do porządku, co wcale takie łatwe nie jest. Na przeciw siebie w walce o dusze i serca ludu stają zdegenerowany alkoholik oraz fanatyk religijny. A walka ta będzie brutalna i pozbawiona wszelkich reguł.

Akcja Diabła Urubu umiejscowiona została na Jamajce, ponad 60 lat temu. Dla przeciętnego polskiego czytelnika może to oznaczać tyle samo, co: „dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami…” i to wcale nie byłoby tak daleko od prawdy. Jest coś baśniowego w tej powieści, wydaje się, że wraz z lekturą wstępujemy w fantastyczny świat, w którym na przeciw siebie stają dobro i zło. Baśń dla dorosłych rzecz jasna, w której nie ma naiwnych, przerysowanych i jednoznacznych osądów, bohaterów kreślonych od linijki. Każdy z nich ma coś za uszami, ma czego się wstydzić, żałować, ponosi jakąś winę. Do tej quasi-baśni dostosowany jest też język narracji. Autor posługuje się niezwykłym i charakterystycznym stylem, który łączy prostotę z artyzmem. Naturalizm jest podszyty liryzmem, nawet wulgarne opisy mają własne uzasadnienie. A patrząc szerzej, można dostrzec stylizację biblijną powieści.

Zgodnie z tym, co można przeczytać na okładce książki, powieść była aż 78 razy odrzucona przez wydawcę. Muszę przyznać, że nie wiem z jakiego powodu. Być może z uwagi na wulgarność, którą z dosyć dużą swobodą operuje autor. Choć nie wydaje mi się, aby przekraczał jakieś granice. Na pewno nie zdarzyło mu się czymś zszokować albo obrzydzić. Rzeczywiście jest kilka dosyć sugestywnych opisów aktów przemocy (niemalże groteskowych), trochę naturalizmu, czarnego humoru. Jednakże nic, co by mogło zszokować albo zniesmaczyć. Przeciwnie – autor robi to umiejętnie i z takim wdziękiem, że trudno się oderwać od lektury.

Jedyne, co mogłoby uchodzić za wadę książki, to fakt, że od razu wiadomo kto jest bohaterem pozytywnym i komu kibicować. Gdyby autor zdecydował się pokierować konfliktem w taki sposób, aby wykazać, że obaj mężczyźni mają trochę racji, to powieść czytałoby się jeszcze lepiej. A jest tak, że jeden z bohaterów jest dobry ale ze słabościami, a drugi od początku do końca jest bohaterem negatywnym. Tym nie mniej mamy do czynienia z książką bardzo dobrą, którą warto przeczytać. W tym konkretnym przypadku można ocenić książkę po okładce, gdyż okładka – trzeba przyznać – jest piękna i niewątpliwie przyciąga oko.

Marlon James, Diabeł Urubu, Przekład: Robert Sudół, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019
Rafał Siemko
Autor jaki jest, każdy widzi. Absolwent filologii polskiej, na co dzień pracuje w branży ubezpieczeniowej. Wielbiciel Metalliki, poezji Herberta, Miłosza i Szymborskiej oraz prozy Camusa i Vargasa-Llosy.
Skąd nazwa bloga? Rano czytam, później idę do pracy; po pracy gram na gitarze albo w piłkę nożną. A czas na pisanie znajduję jedynie w nocy. Aktualnie mieszkam w Monachium.
Rafał Siemko on Blogger

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *