O Ferdynandzie von Schirachu słyszałem wiele dobrego ale wcześniej nie miałem okazji zapoznać się z jego twórczością choć od długiego czasu okładki jego książek kusiły mnie z półek księgarń. Skorzystałem z wyprzedaży u jednego z dystrybutorów i kupiłem od razu kilka tytułów: Tabu, Terror, Sprawa Colliniego, Przestępstwo oraz Wina. Z uwagi na fakt, że są do dosyć niewielkie objętościowo książki i mają wiele ze sobą wspólnego postanowiłem napisać jeden dłuższy tekst zamiast kilku krótszych.
Najlepiej będzie rozpocząć od przytoczenia krótkiego biogramu autora. Ferdinand von Schirach urodził się w 1964 roku w Monachium. Ukończył studia prawnicze, specjalizuje się w prawie karnym. Wyprowadził się z Monachium i z krótką przerwą na pobyt w Bonn, gdzie odbył praktyki, a osiadł w Berlinie. Zasłynął jako obrońca w głośnym procesie Güntera Schabowskiego, enerdowskiego działacza politycznego, który przyjął na siebie moralną odpowiedzialność za zbrodnie systemu komunistycznego w NRD, w tym również za strzelanie do ludzi próbujących nielegalnie przekroczyć granicę. Jak nietrudno zgadnąć, von Schirach doświadczenia z sal sądowych wykorzystał w swoich książkach.
Lekturę zacząłem od Tabu, ponieważ słyszałem, że jego forma jest bardzo zbliżona do kryminału, a że nie jestem wielkim fanem tego gatunku, to wybór pierwszej książki był oczywisty. Fabuła powieści osadza się wokół zbrodni, którą popełnił Sebastian Eschburg, artysta rozczarowany własną karierą oraz światem, który nie spełnia jego oczekiwań. Policja nie ma wątpliwości, co do tego, że mężczyzna zabił, choć nigdy nie odnaleziono ciała ofiary, nie można też potwierdzić jej tożsamości. Wiadomo tylko tyle, że zaraz przed swoją śmiercią zdążyła zadzwonić na policję, błagając o pomoc. Materiał dowodowy jest dosyć wybrakowany ale system w imieniu społeczeństwa domaga się ukarania sprawcy zbrodni. A oskarżony wcale się nie broni, nie panikuje. Przeciwnie – spokojnie pozwala się aresztować i doprowadzić do więzienia, gdzie spokojnie czeka na proces. Jest coś niepokojącego w jego zachowaniu. Kim jest von Eschburg? Niewinnym człowiekiem, starającym się zachować spokój w ekstremalnej dla niego sytuacji czy też psychopatycznym i przy tym genialnym przestępcą, który podejmuje cyniczną grę z wymiarem sprawiedliwości? A może prawda jest inna, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać?
Choć najbardziej ekscytującym będzie finał powieści, to autor na początku skupia się przede wszystkim wprowadzeniu czytelnika w rzeczywistość życia wewnętrznego oraz historię głównego bohatera. Jak się okazuje, jego pojmowanie świata i też samego siebie różni się od tego, co zwykliśmy nazywać normą czy też standardem. Skłania tym samym do zastanowienia się nad tym, czy jest możliwe, że ten (niespełniony) artysta mógł rzeczywiście uprowadzić, torturować a następnie zabić młodą kobietę. Trzeba przyznać, że wykonał dobrą pracę, pogłębiając portret psychologiczny protagonisty, choć do prozy psychologicznej powieści dosyć daleko. Jeśli miałbym wybrać jakieś odpowiednie określenie, to byłoby to: psychologizująca.
Na obwolucie możemy przeczytać notę wydawcy mówiącą, że Tabu to „mroczny moralitet na temat prawdy, winy i sprawiedliwości”. Wydaje mi się jednak, że nie jest tak do końca. Nie tyle, że nie znajdziemy w powieści tej problematyki – ona tam jest, jednakże te słowa są na wyrost. Zdecydowanie na wyrost. Tabu to tylko bardzo sprawnie napisana powieść z niebagatelnym protagonistą oraz zaskakującym (nawet bardzo) suspensem. A sama rozprawa, która miałaby być centrum wydarzeń i sceną, na której rozegra się coś tak niezwykłego, że poruszy czytelnika do głębi jest zaledwie finałem, potraktowanym dosyć skrótowo przez autora.
Najsłynniejszym utworem von Schiracha, doczekał się już chyba nawet adaptacji teatralnej w Polsce (na pewno w Niemczech) jest Terror. Forma tegoż utworu definiuje go jako utwór przeznaczony na scenę. Nie jest to dramat w klasycznym znaczeniu słowa; co prawda zasada trzech jedności została zachowana, istnieje podział na akty, widać wyraźny podział na kwestie poszczególnych bohaterów ale didaskalia są dosyć skąpe, brak spisu dramatis personae; nie ma też chóru, który spełniał niezwykle ważną rolę w tradycyjnej formie tego gatunku, autor dodał też coś w rodzaju erraty (która stanowi laudację uświetniającą przyznanie „Charlie Hebdo” nagrody medialnej M100 Sanssouci), co jest w jakiś sposób wyłamaniem się z formy. Najważniejsze jednak jest to, że literacko autor zdecydowanie postawił na graniczącą z suchym opisem prostotę; w praktyce porzucił zasadę decorum, pewnej poetyckości, której byśmy się mogli spodziewać po dramacie. Wydaje się, że nadrzędną zasadą twórczą jest realizm; problematyka jest bliska szczególnie nam, współczesnym, a dialogi są pisane w stylu prozatorskim. Mamy zatem utwór na pograniczu dramatu i prozy.
Wydarzeniami, które poprzedzają właściwą fabułę jest dramatyczna decyzja pewnego niemieckiego pilota wojskowego, który zestrzelił porwany przez islamskich terrorystów samolot lecący z Berlina do Monachium. Porywacze chcieli dokonać samobójczego ataku na stadion Allianz Arena w czasie meczu Niemcy – Anglia. Na stadionie było 70 tysięcy widzów, w samolocie było 164 pasażerów.
Major Koch staje przed sądem, który ma orzec o jego winie. Problem nie dotyczy tego, czy pilot zestrzelił samolot, ponieważ to nie ulega wątpliwości ale tego, czy mógł to zrobić. Ważne jest tło, na jakim się rozgrywa proces. Po zamachu z 11 września 2001 r. Bundestag uchwalił ustawę mówiącą, że minister obrony ma prawo dać zezwolenie na zestrzelenie porwanego samolotu pasażerskiego, na którego pokładzie znajdują się zakładnicy. Minister zresztą przyznał, że w razie takiej hipotetycznej sytuacji skorzystałby z tego prawa. Jednak niemiecki Trybunał Konstytucyjny uznał ustawę za niezgodną z konstytucją. Decyzję swoją uzasadnił tym, że Niemiecka konstytucja już w preambule ma zapisaną godność człowieka jest wartość nienaruszalna. Co za tym idzie: nikt nie ma prawa poświęcić jednego życia, by ratować drugie. Mamy zatem tutaj sytuację, w której należałoby skazać człowieka, który zabił ponad 150 osób, jednocześnie prawdopodobnie ratując 70 tysięcy. A wchodząc w to zagadnienie głębiej, czytelnik czy też widz ma zadać sobie pytanie, czy subiektywne poczucie moralności jest ważniejsze niż prawo oraz czy prawo w każdym przypadku ma zachować swoje sztywne ramy i zawsze być oddzielone nieprzekraczalną granicą od moralności?
Jako trzecią przeczytałem powieść Sprawa Colliniego. Ponownie autor nie wymaga od czytelnika, aby te zastanawiał się kto jest sprawcą zbrodni. Wręcz przeciwnie. Ofiarą brutalnego zabójstwa jest uznany w środowisku przemysłowym przedsiębiorca w wieku 85 lat. Mordercą jest młodszy o ponad 20 lat Collini, emigrant z Włoch, od lat mieszkający w Niemczech. Mężczyzna po dokonaniu zbrodni czeka spokojnie na policję. Zostaje aresztowany ale nie chce wyjawić swych motywów. Jego obrońca wyznaczonym z urzędu zostaje Caspar Leinen, niedoświadczony ale ambitny adwokat. Wydaje się, że najważniejszym zadaniem będzie odnalezienie motywu i tego, co łączyło ofiarę z mordercą ale okazuje się, że będzie to jedynie wstęp do prawdziwego problemu, który von Schirach postanowił postawić w centrum uwagi.
Nie będzie wielkim nietaktem – wszak wydawca informuje o tym w nocie na okładce – jeśli zdradzę, że wielką rolę w książce będzie miała II wojna światowa oraz recepcja zbrodni wojennych w oczach współczesnych. Najistotniejszym dylematem, przed którym autor stawia tutaj bohaterów książki oraz czytelników jest zagadnienie „dziedziczenia” win po rodzicach. Z jednej strony mamy ludzi, których przodkowie robili straszne rzeczy, a z drugiej współczesnych, którzy woleliby o tym nie pamiętać. Albo nawet nie wiedzieć. Z drugiej mamy ofiary i ich dzieci, którzy domagają się sprawiedliwości. A z trzeciej z kolei mamy prawo i polityków, którzy potrafią jedną ustawą przekreślić możliwość domagania się sprawiedliwości choćby przez ustalenie przedawnienia się przestępstwa. Mamy zatem winę, ale nie ma (i zgodnie z prawem nie może być) kary.
Wydaje się, że Sprawa Colliniego jest najbardziej osobistą ze wszystkich książek autora, wszak jego dziadek, Baldur von Schirach przed wojną był osobą nadzorującą Hitlerjugend. W czasie wojny natomiast, w latach 1940-1945 pełnił funkcję gauleitera Wiednia. Był zatem głęboko zaangażowany w działalność partii nazistowskiej. Był ceniony przez Führera; a przynajmniej do czasu, kiedy zaczął podejmować działania na rzecz polepszenia nieludzkich warunków, w jakich Żydzi byli wywożeni do obozów. Po wojnie, uznany za zmarłego ukrywał się w placówce amerykańskiej w Tyrolu, gdzie pracował jako tłumacz. Powodowany poczuciem obowiązku postanowił się ujawnić. Skazano go na dwadzieścia lat więzienia.
Widać, że Ferdynand von Schirach ma słabość do sali sądowej jako ośrodka dramatycznego. Dla pisarza stanowi ona coś w rodzaju sceny teatralnej, w której jego bohaterowie mierzą się ze światem. Co istotne – problematyka nie dotyczy nawet tyle systemów moralnych pochodzących z tej czy innej religii, filozofii etc., co teorii współczesnego demokratycznego państwa prawa i konfliktu między prawem i moralnością. Dwie kolejne książki są tego najlepszym przykładem.
Przestępstwo i Wina to dwie małe książeczki, po dwieście stron każda, które stały się odkryciem prozy niemieckiej ostatnich lat. To chyba właśnie dzięki nim von Schirach zyskał rozgłos i uznanie. Formalnie stanowią one zbiór opowiadań obyczajowych, krótkich form narracyjnych, opowiadanych dosyć suchym ale rzeczowym językiem. Autor zdaje w nich sprawozdanie z procesów sądowych, w których uczestniczył jako obrońca. W centrum uwagi staje w nich jednak nie sama rozprawa czy też proces dociekania sprawiedliwości ale historia oskarżonych. Wydarzenia, okoliczności i osoby, poprzez które dopuścili się czynu, którego się dopuścili. Ale na tym też nie jest koniec. Uznanie winy wcale nie zamyka opowiadania. Czasami wina jest od razu oczywista. Wina, kara i sprawiedliwość w oczach von Schiracha nie są oczywiste. A nawet, kiedy przestępstwo zostało potwierdzone wyrokiem, kwestia kary jest wciąż otwarta. Każde z opowiadań zasadza się między trzema wierzchołkami trójkąta: przestępstwo (czyn niezgodny z prawem), wina (psychiczny stosunek sprawcy do czynu) oraz sprawiedliwość (tutaj opierający się na moralnym osądzie przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości). Ten trójkąt nie zawsze ma równe boki, mają one tendencje do rozciągania się albo kurczenia. A – jak wiadomo – w życiu mało co jest jednoznaczne. Czasami jest kara, choć nie było przestępstwa; jest wina choć nie było zbrodni; a czasami jest zbrodnia i sprawiedliwość choć nie było (albo była symboliczna, w myśl konieczności zadośćuczynienia społeczeństwu) kary.
Ferdynand von Schirach jest zjawiskiem we współczesnej literaturze z całą pewnością godnym uwagi. Co prawda o wiele ważniejsze jest przesłanie, które chce nieść aniżeli walory czystoliterackie, ponieważ te pozostawiają sporo miejsca do doskonalenia. Wystarczy wspomnieć, że jego najpoważniejsza próba beletrystyczna wypadła najbardziej blado. Niemiecki prawnik – jak mnie się wydaje – postawił sobie za zadanie przedstawić w formie literatury zagadnienia z praktyki państwa prawa. Chciał wyjaśnić, dlaczego prawo jest fundamentem współczesnej cywilizacji oraz dlaczego każdy powinien być wobec niego równy. Ale nie tylko, bo – co istotniejsze – dlaczego prawo powinno być stosowane nawet wówczas, kiedy wydaje się, że jego osądy są niezgodne z naszym poczuciem sprawiedliwości. A tak jest często, co muszę stwierdzić przywołując opowiadania z tomów Przestępstwo oraz Wina. Tam winny nie zawsze ponosi karę i to ma swoje uzasadnienie, a z drugiej strony osoba, która popełniła przestępstwo czasami unika kary (choćby przez to, że prawo działa w ten sposób, że wątpliwości działają na korzyść oskarżonego) bądź też kara jest stosowana, choć nasze wewnętrzne poczucie sprawiedliwości mówi nam, że nie powinna być stosowana.
Jeżeli zastanawiacie się czy kupić którąś z książek von Schiracha, to mówię: tak. Warto spróbować. Jeśli spytacie mnie o to, którą, odpowiem: Terror. A to z uwagi na erratę do książki, w której von Schirach wykłada w bardzo jasny i klarowny sposób, dlaczego powinniśmy postępować zgodnie z prawem nawet wówczas, kiedy jego wyroki wydają nam się niesprawiedliwe albo nawet nieadekwatne do sytuacji.
U von Schiracha prawo jest fascynujące, lektura wciąga bez reszty. Choć literacko jest zaledwie poprawnie – minimalizm wynika nie tylko ze strategii twórczej ale też (przede wszystkim?) z większej dbałości o treść niż o formę. Choć słuszniej jak sądzę byłoby powiedzieć: suchota narracji. Jego styl jest lakoniczny i pozbawiony ozdobników. Krótkie zdania przelatują przed oczami lecz skłaniają do rozmyślań, zmuszają do powrotu, tkwią w świadomości. U niemieckiego pisarza-prawnika najważniejsza jest fabuła i problemy, tak ważne dla współczesnej cywilizacji. Z tego też względu można wybaczyć autorowi pewne niedociągnięcia.