Korpo Story 2B. Teatr XL

Teatr XL, niezależny teatr, w który zaangażowani są całym sercem młodzi warszawscy aktorzy ma nową siedzibę. Zespół znalazł swoje miejsce w klubokawiarni Tu mi wolno przy Placu Hallera, na Pradze. Uroczyste otwarcie tego miejsca odbyło się niedawno, 29 listopada, a spektaklem inaugurującym był Korpo story 2B.

Szeroko pojęta korporacja i korporacyjność jest dosyć nośnym i eksploatowanym w teatrze tematem (wspomnijmy choćby Nosorożca w Dramatycznym czy też Kontrakt w Polonii), szczególnie dzisiaj, kiedy bardzo duży odsetek społeczeństwa pracuje w tej czy innej korporacji (czy raczej w „korpo”). Duży odsetek z pracujących tam jest z tego faktu niezadowolony, a przynajmniej tak deklaruje. Korporacja stała się synonimem zniewolenia, karierowiczowości i pustki egzystencjalnej. W spektaklu Teatru XL symbolem tego wszystkiego jest postawione na piedestale – tutaj zawieszone nad sceną – BIURKO. Ale nie zwykłe biurko lecz BIURKO właśnie. Symbol władzy i statusu. Mityczne złote runo („złote runo nicości” chciałoby się dodać za Herbertem).

Skąd 2B w tytule przedstawienia? Myślałem, że chodzi o kolejną wersję tej samej historii i w zasadzie tak jest – jest też przedstawienie Korpo Story, będące niejako prequelem Korpo Story 2b, jednak 2B to „imię” głównej bohaterki, która pewnego dnia zjawia się na rozmowie rekrutacyjnej. Imię to nie pada w trakcie całego przedstawienia[ dopiero kiedy przypominałem sobie nazwiska aktorów na stronie internetowej, stwierdziłem, że pracownicy firmy, których poznajemy w trakcie fabuły mają numery zamiast nazwisk. Zabieg raczej prosty i znaczący – zmienia indywidualność w grupowość; człowieka w nieznaczący trybik wielkiej machiny. 2B ma jednak przed sobą cel – chce mieć BIURKO i władzę. Dlatego rezygnuje kolejno ze swoich umiejętności. Poświęca na rzecz kariery poszczególne elementy swojej indywidualności. Na początku jest to jeden z języków, którego się nauczyła w czasach przedkorporacyjnych, później rezygnuje ze swojej pasji do teatru, aby tylko utrzymać miejsce w tym wyścigu. Mimo tych poświęceń nie może pozbyć się wrażenia, że kręci się w kółko. Że wykonuje cały czas tę samą pracę, te same czynności codziennie i to wcale jej nie przybliża do celu. Jej egzystencja zaczyna być wyznaczana przez wciąż te same asajnmenty, kejpiaje, kejsy; przez kontrole jakości, wizyty zinfantylizowanego szefa i coraz więcej kejsów. Setki kejsów, zero postępu.

Można wyodrębnić główną ścieżkę narracji, wokół której są też dodawane w charakterze wątków pobocznych kolejno różne przejawy „patologii” korporacyjnych. Romanse biurowe, praca w ciągłych nadgodzinach, szczebel kierowniczy, które nie wie (nie rozumie), czym dokładnie zajmują się ich podwładni ale najważniejsza jest wydajność; stawianie na piedestale wartości takich, jak rodzina i życie prywatne przy jednoczesnym pozbawianiu ich pracowników, działanie bez uchwytnego celu, karierowiczostwo, łzawe historie serwowane na szkoleniach przez kołczów.

Oczywiście cały świat przedstawiony jest w krzywym zwierciadle karykatury. I z jednej strony jest trochę strasznie ale jest też zabawnie. Wszak wiadomo – jeśli jest karykatura i satyra, to musi być zabawnie, musi być trochę komizmu. Jest go nawet sporo. Znajdziemy humor słowny i sytuacyjny oraz nawet elementy pantomimy. Wydaje się, że celem, jaki stawiają przed sobą twórcy jest uwypuklenie absurdów panujących w świecie korporacji. Stąd też forma zbliża się raczej do farsy czy też wodewilu niż tragedii.

I tutaj muszę oddać sprawiedliwość aktorom – doskonale się odnajdują w tej formie. Kiedy trzeba są korporacyjnymi maszynami bezwiednie (bezmyślnie) wykonującymi czynności, kiedy trzeba zwalniają tempo, aby zaakceptować pewne wątki, a kiedy istnieje taka konieczność przeistaczają się w złotoustego impresario albo zalewającego słowotokiem banałów i komunałów kołcza. Kreują przy tym niezwykle wyraziste role. Mało tego, potrafią stworzyć wyrazistą nijakość szeregowego pracownika korporacji. Trudno jest mi wyróżnić kogokolwiek, cały zespół bardzo dobrze wykonał swoją pracę.

Miałem nieodparte wrażenie, że zamiarem autora sztuki, Przemysława Kazuska oraz reżysera, Andre de la Cruza było to, aby odczytywać Korpo story 2B tak, jak czytamy Alicję w krainie czarów – jako baśń. Ale takiej baśni nie zdecydowałbym się opowiedzieć dziecku. Korpo Story 2B jest nawet nie tyle negatywem baśni, antybaśnią, co abominacją. Snem szaleńca, z którego nie może się obudzić.

Mógłbym dyskutować na temat tego, czy rzeczywiście wszystkie przejawy korporacyjności ukazane w przedstawieniu są prawdziwe i słusznie napiętnowane, czy też korporacja jako taka jest niesłusznie demonizowana, ponieważ uważam, że korporacja nie jest aż tak złą rzeczą, jak wydaje się sugerować spektakl. Piszę to jako osoba, która ma za sobą pracę w czterech różnych korporacjach i aktualnie pracuje dla piątej. Ale to oczywiście materiał na inną dyskusję. Obiegowe opinie o pracy w dużej międzynarodowej firmie jakie są, każdy wie ale nie zawsze są słuszne. Nie twierdzę, że nie doświadczyłem w swoim życiu zawodowym żadnej z powyższych cech korporacyjności, bo kilka z nich rozpoznałem; kilka postaci, które pojawiły się na scenie mógłbym nazwać imieniem moich byłych kolegów i koleżanek. Jednak trzeba pamiętać, że to karykatura. Celowe wyolbrzymienie pewnych cech charakterystycznych, dlatego przez ten pryzmat i z dystansem należy patrzeć na przedstawienie.

 

Recenzja pierwotnie ukazała się w portalu Teraz Teatr

 

Autor i dramaturg: Przemysław Kazusek
Reżyseria i adaptacja: Andre de la Cruz
Występują:
2B: Diana Karamon,
4A, Przewodniczka wycieczki, Paul, Teściowa: Izabela Górska,
3H, Pani Basia, Rabbit: Sandra Stencel,
Asystentka Szefa: Marta Julia Skoczek,
1Z, Człowiek Skaner, Mąż: Grzegorz Jarek,
Głos z reklamy: Magdalena Łoś,
Szef, Synek : Zbigniew Pożoga.
Projekt plakatu: Magdalena Łoś
Koncepcja kostiumów: Zuzanna Sapeta
Konsultacje scenograficzne: Zuzanna Sapeta
Kierownictwo produkcji: Diana Karamon

Rafał Siemko
Autor jaki jest, każdy widzi. Absolwent filologii polskiej, na co dzień pracuje w branży ubezpieczeniowej. Wielbiciel Metalliki, poezji Herberta, Miłosza i Szymborskiej oraz prozy Camusa i Vargasa-Llosy.
Skąd nazwa bloga? Rano czytam, później idę do pracy; po pracy gram na gitarze albo w piłkę nożną. A czas na pisanie znajduję jedynie w nocy. Aktualnie mieszkam w Monachium.
Rafał Siemko on Blogger

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *