„Pożądane i książki. Tylko one istnieją naprawdę”. John Williams, Profesor Stoner

Profesor Stoner to powieść, która powinna wejść na stałe do kanonu literatury pięknej i kanonu lektur szkolnych. Proponuję omawiać ją razem z prozą nurtu realistycznego oraz psychologicznego. Piszę te słowa z pełną odpowiedzialnością i będę chciał niniejszym tekstem wyjaśnić dlaczego tak sądzę. Jest to powieść o miłości, jej utracie; pustce oraz heroicznej walce o to, aby wygrać z życiem, starając się spełniać swoje powołanie.

Stoner był chłopcem urodzonym i wychowywanym na farmie. Jego rodzice chcieli mu zapewnić wykształcenie, które miało pomóc mu w dorosłym życiu. W poruszającym dialogu Williama z rodzicami słyszymy, jak jego ojciec mówi, że sam nie uważa szkoły za niezbędną do istnienia ani pracy, ale liczy, że jego syn na uniwersytecie zgłębi wiedzę i praktyczne metody, które ulżą mu w codziennym trudzie pracy na roli. Jest to jedyna rozmowa w całej powieści, w której ojciec okazuje troskę o los syna. Zawsze chłodny, wycofany i powściągliwy, tutaj również nie daje po sobie zauważyć jakichkolwiek odruchów ojcowskich, ale między wierszami trzeba się doszukiwać wyrazów ojcowskiej miłości – szorstkiej, milczącej, ale prawdziwej. William zapisał się zatem na kurs rolnictwa. Jednym z przymusowych zajęć był jednak kurs literatury angielskiej. Na jednych z zajęć studenci są proszeni przez wykładowcę o zinterpretowanie dwóch dramatów i sonetu Szekspira. Stoner niestety nie rozumiał tych utworów i zapytany przez nauczyciela o nie, nie potrafił wypowiedzieć nawet dwóch zdań. Coś się jednak wtedy stało. Jakby jakiś przełącznik pstryknął w jego głowie. W tym momencie poczuł coś niesamowitego, miał intuicję, epifanię istnienia czegoś „poza”, tajemnicy życia i kosmosu, która może kryć się w zapisanych rękami poetów i pisarzy wersach.

Literatura może być bodźcem do odkrycia tej tajemnicy, do odnalezienia ścieżki istnienia. Jego życie zmienia się całkowicie od tego momentu: odkryje piękno gramatyki oraz niezwykły sposób, w jako literatura może oddziaływać na świat nawet przez samo opisywanie go. Zostaje nauczycielem, dla którego w książkach tkwi prawdą, na którego spływa godność sztuki, która ma niewiele wspólnego z głupoty i słabością ludzi. U kresu życia, wspominając rozczarowania i porażki w życiu myśli o akademii jako jedynej prawdzie w życiu, która go nie zdradziła. I zrozumiał też, że toczy się stała walka między akademią i światem: uczelnia musi być strażnikiem wartości, aby świat mógł trwać.

Kim jesteś? Prostym synem tej ziemi, za jakiego chcesz uchodzić? Oczywiście, że nie. Także i ciebie trzeba zaliczyć do nieprzystosowanych. Jesteś marzycielem, szaleńcem w obłąkanym świecie, naszą własną wersją Don Kichota bez Sancha, hasającego pod błękitnym niebem środkowego zachodu. Jesteś wystarczająco bystry, a w każdym razie bystrzejszy od naszego wspólnego przyjaciela. Zostałeś jednak naznaczony piętnem, dopadła cię odwieczna słabość. Wydaje ci się, że tutaj można dokonać jakiegoś odkrycia. No cóż, świat poza uniwersyteckimi murami szybko dałby ci nauczkę. Także i ciebie czekałaby tam porażka. Nie dlatego, że walczyłbyś ze światem, skądże! Pozwoliłbyś mu się przeżuć i wypluć, po czym leżałbyś na ziemi, zastanawiając się, co poszło nie tak. Ponieważ zawsze oczekiwałbyś, że świat będzie inny niż jest naprawdę, dostrzegałbyś w nim coś, czym nawet nie chce się stać. Wołek zbożowy na polu bawełny, robak w łodydze fasoli, szkodnik na łanie parzenicy. Nie zdołałbyś stawić im czoła, nie umiałbyś ich zwalczyć, ponieważ jesteś zbyt słaby, i ponieważ jesteś zbyt mocny. I nie masz na świecie miejsca, do którego mógłbyś pójść. (…) To dla nas istnieje uniwersytet, dla wygnanych ze świata. Nie dla studentów, nie dla bezinteresownego poszukiwania wiedzy, nie dal wielu innych powodów, które się czasem słyszy. Prawdziwym powodem jesteśmy my, choć wpuszczamy tu też zwyczajnych ludzi, którzy przetrwaliby w zwyczajnym świecie – ale tylko nielicznych i wyłącznie dla kamuflażu. Podobnie jak kościół w wiekach średnich, który miał gdzieś ludzi świeckich, a nawet samego Boga, zachowujemy pozory, żeby przetrwać. I przetrwamy, ponieważ musimy. [1]

William Stoner jest synem ziemi – cierpliwym, prostym i wytrwałym – który wyrusza nieprzygotowany na spotkanie ze światem zewnętrznym. Williams doskonale potrafi opisać ludzką nieporadność i niedostosowanie, fizyczną i emocjonalną nieśmiałość, nie musi przy tym postaciom przez siebie wykreowanym wkładać w usta nawet jednego słowa. Wszystko tkwi gdzieś w sercu i duszy bohatera. Nie słowa, ale czyny i drobne gesty świadczą o przenikającym Stonera smutku i żalu. Bohater nie potrafi wyrazić słowami emocji nie ze względu na to, że nie potrafił dobrać słów (był doskonale wykształconym mężczyzną, lingwistą), ale ze względu na wychowanie. Widać w sekwencjach, w których występuje jego ojciec, że w tej rodzinie mężczyzna nie mógł okazywać słabości ani emocji w ogóle. Musiał cierpieć w milczeniu, ponieważ nie przystoi żalić się na los, który zresztą łaskawy nie jest. Dobre rzeczy zdarzały się w życiu Stonera, ale zawsze kończyły się źle. Nauczanie sprawiało mu najwyższą rozkosz, ale jego kariera została napiętnowana przez wrogiego mu kierownika działu; zakochuje się i żeni, ale już w ciągu miesiąca uświadamia sobie, że związek ten jest chory; uwielbia swoją córkę, ale za sprawą żony zwróciła się ona przeciwko niemu; pewnego dnia nawiązuje romans i wydaje się, że zyskał nowe życie („Pożądane i książki. Tylko one istnieją naprawdę”[2]), ale gdzieś w podświadomości zarówno bohater jak i czytelnik przeczuwa zbliżającą się katastrofę. W wieku 42 lat uświadomił sobie, że „przed sobą nie widzi nic, czym może się cieszyć i nic za nim, co chciałby zapamiętać”. Smutek Stonera jest właściwy tylko ludziom określonego rodzaju. Jest to smutek spowijający cały świat, cały żywot człowieka. Konstytuuje byt, określa życie, wypełnia istnienie. Można nawet przewidzieć jego nadejście, widać go na horyzoncie, ale też cały czas tkwi w nim wielki ból spowodowany porażającą świadomością, że niewiele można z tym zrobić. Pod wieloma względami jest człowiekiem targanym przez wątpliwości, zamkniętym w sobie i pasywnym. Nie potrafi się przeciwstawić życiu. Ponosi porażkę nawet kiedy próbuje chronić swoją córkę od obłąkanych kaprysów jego żony.

Choć Stoner doznaje małych zwycięstw w swoim życiu, są to zawsze zwycięstwa okupione bólem, cierpieniem i wielką pustką, która nadchodzi zaraz po utracie. Postradana i utracona miłość doprowadziła Stonera do granic wytrzymałości psychicznej. Poświęcał się w całości pracy uniwersyteckiej nie tylko z pasji, ale też aby nie widywać się z żoną, co przynosiło ulgę zarówno jemu jak i jej. Mimo całego tego ładunku smutku i goryczy Stoner trwał przy życiu i cały czas starał się robić to, do czego czuł powołanie. Był prawdziwym bohaterem, który rzucił wyzwanie życiu. Robił to, co chciał robić w życiu i – co najważniejsze – czuł, był pewny, że to, co robi naprawdę się liczy i ma sens. W jego przypadku praca była cnotą, a nie wykonywanym zawodem. Pracą uszlachetniającą, kształcącą. Właśnie przez swoją pracę akademicką definiował swoje jestestwo. A życie to nic innego jak tylko zamęt, pożądanie, zahamowania i kompromisy.

William Stoner wiedział o świecie to, czego jego młodsi koledzy z uczelni zupełnie nie rozumieli. Głęboko w nim, pod pokładami pamięci tkwiła wiedza o trudach, głodzie, wytrwałości i bólu. Chociaż rzadko wracał myślami do wczesnych lat swojego życia spędzonych na gospodarstwie Booneville, to jednak głęboko gdzieś na dnie jego psychiki utkwiła świadomość dziedzictwa przekazanego mu przez praojców wypełniających swoje mroczne życie ciężką pracą, stoicyzmem oraz prostą etyką, która nakazywała im, aby ciemiężącemu światu pokazywali twarz kamienną, twardą i ponurą[3].

William Stoner był wykładowcą akademickim aż do śmierci w 1956 roku. Niewymierna wartość i cel nauczania akademickiego jest jednym z kluczowych wątków powieści. W jednym z głównych autor opisuje długi i niszczący konflikt kadry nauczycielskiej wewnątrz uczelni, powodowany względami nie dydaktycznymi czy merytorycznymi ale zwykłą zawiścią. Stoner, nieśmiały i introwertyczny badacz literatury średniowiecza, spędza życie pośród starodruków. Patrzy na uczelnię ze szczerym szacunkiem, jako sanktuarium dla tych, którzy nadal wierzą w świat idei. Przed przejściem na emeryturę jest jednak uważany zarówno przez kadrę jak i studentów za relikt przeszłości. Etos nauki odchodzi w zapomnienie.

Heroizm dzisiaj stał się popkulturową papką peleryn, patosu, walki. Heroizm Stonera polega na codziennym podejmowaniu walki z życiem, smutkiem oraz wypełnianiu swojego powołania. Stoner mimo wszystko nie obawia się podejmować odważnych decyzji. Syn biednego rolnika, odkrywa moc i piękno literatury i postanawia realizować swoje powołanie. Podejmuje trud misji nauczania, oddaje się namiętnemu romansowi, choć jest świadomy, że zakończy się on katastrofą. Wszystkie te wydarzenia nie rozgrywają się na wielkiej scenie dziejów, ale w małych pomieszczeniach katedry w akademii oraz pokojach domu.

 

John Williams, Profesor Stoner, wstęp John McGahern, przełożył Paweł Cichawa, Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2014.

Tekst pierwotnie ukazał się w portalu NoirCafe.pl

 

[1] s. 40-41

[2] s. 201

[3] s. 221

Rafał Siemko
Autor jaki jest, każdy widzi. Absolwent filologii polskiej, na co dzień pracuje w branży ubezpieczeniowej. Wielbiciel Metalliki, poezji Herberta, Miłosza i Szymborskiej oraz prozy Camusa i Vargasa-Llosy.
Skąd nazwa bloga? Rano czytam, później idę do pracy; po pracy gram na gitarze albo w piłkę nożną. A czas na pisanie znajduję jedynie w nocy. Aktualnie mieszkam w Monachium.
Rafał Siemko on Blogger

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *